CHIRURG KAPITANEM

Wajda 9 Wajda 8 Wajda 7

26 maja br. Stowarzyszenie Kapitanów Żeglugi Wielkiej w Gdyni przyjęło do swego grona, jako Członka Honorowego profesora Zdzisława Wajdę, znanego w Trójmieście lekarza, chirurga. W wielkim skrócie osiągnięcia profesora podaje Encyklopedia Gdańska, co pozwolę sobie zacytować: „ZDZISŁAW MARIAN WAJDA (ur. 20 V 1927 Toruń), lekarz, naukowiec. W latach 1947–1952 studiował na Wydziale Lekarskim AMG (GUMed), od 1951 roku (jeszcze w czasie studiów) zatrudniony tam w III Katedrze i Klinice Chirurgii pod kierunkiem prof. Zdzisława Kieturakisa. W 1957 uzyskał specjalizację w zakresie chirurgii ogólnej I stopnia, w 1960 – II stopnia. Od 1964 doktor, od 1971 doktor habilitowany, od 1978 profesor tytularny, 1989 profesor zwyczajny. W 1972–1997 kierownik II Kliniki Chirurgii Ogólnej (późniejszej Katedry i Kliniki Chirurgii Ogólnej, Gastroenterologicznej i Endokrynologicznej). W 1984–1987 prorektor do spraw klinicznych AMG, 1993–1999 rektor. Prowadził badania nad patogenezą i leczeniem ostrego zapalenia trzustki oraz operacyjnym leczeniem guzów chromochłonnych nadnerczy, wprowadzał nowoczesne metody endoskopowe i laparoskopowe w chirurgii. W 1991–1994 członek Rady do spraw Ochrony Zdrowia przy Prezydencie RP, członek honorowy Towarzystwa Chirurgów Polskich (1991–1993 wiceprezes), członek honorowy Polskiego Towarzystwa Gastroenterologicznego (1989–1998 wiceprezes). W latach 1992–1995 zastępca sekretarza generalnego i prezydent Eurochirurgii, członek-założyciel European Academy of Surgical Sciences, członek Société Internationale de Chirurgie. Autor m.in. monografii Z dziejów gdańskiej chirurgii akademickiej (1945–2005). Odznaczony m.in. Krzyżem Oficerskim OOP, Krzyżem Kawalerskim OOP. [AZS].”

Ceremonię, przebiegającą jak to zwykle w takich przypadkach bywa – w siedzibie SKŻW „Darze Pomorza” – otworzył witając gości jego gospodarz – komendant kpt. ż. w. Jan Sokołowski. Jak się wyraził: „Kochani, jesteście na Morskim Wawelu Rzeczypospolitej – „Darze Pomorza”. Statek ma 106 lat, pływał dookoła Świata w latach 1934-35, opłynął przylądek Horn w 1937 roku i wyszkolił ok. 15 tysięcy kapitanów i oficerów, i w swojej długoletniej służbie nigdy nikogo nie zawiódł.” (I wydaje się, że ładnie to kapitan Sokołowski w swych słowach wyraził – dop. red.) Głos zabrał kapitan Roman Watras, podkreślając wielkie społeczne zaangażowanie profesora, m.in. w leczeniu pracowników Polskich Linii Oceanicznych. Kapitan Watras przedstawił zgromadzonym przebieg kariery zawodowej oraz działalności społecznej, przypominając też o najwyższym wyróżnieniu, jakie może spotkać naukowca – przyznanym profesorowi przez macierzystą uczelnię doktoracie honoris causa w roku 2012. Podkreślił też rolę wsparcia działań profesorskich przez obecną podczas uroczystości żonę dr Marię Teresę.

Wajda 6 Wajda 5 Wajda 3

Przewodniczący SKŻW, kapitan Andrzej Królikowski, zwrócił się też do obecnej na pokładzie młodzieży szkolnej (co nie zawsze się zdarza), zaznaczając, że chce przybliżyć młodym ludziom, na czym taka uroczystość polega. Podczas swojej laudacji, nawiązując do spotkania profesora z Papieżem Janem Pawłem II w trakcie pełnienia funkcji Rektora Akademii Medycznej w Gdańsku, zacytował słowa Papieża: „Morze stanowi znak zmienności i trwania. Wymaga od człowieka poświęcenia i zyskiwania świadomości polegającej na przeświadczeniu, iż jeżeli chcesz znaleźć źródło – musisz iść pod górę i płynąć pod prąd.” Jak powiedział: „Myślę, że słowa te jednoznacznie określają Pana Profesora osobowość, drogę  do której Pan dążył i to, co Pan osiągnął.” W swojej mowie kapitan Królikowski podkreślał wiele cech łączących lekarzy z kapitanami, choćby obowiązek ratowania życia ludzkiego, u jednych wynikający z przysięgi Hipokratesa, u drugich z konwencji o Ratowaniu życia na morzu.

Gratulacje składał profesor kpt. ż. w. Daniel Duda. Przekazał na ręce profesora w imieniu Polskiego Towarzystwa Nautologicznego medale, upamiętniające 100. rocznicę tragedii „Titanica” oraz 95. rocznicę zaślubin Polski z morzem. Przypomniał też, że był taki moment, kiedy sprawowali równolegle funkcje rektorskie w trójmiejskich uczelniach (Akademii Medycznej w Gdańsku i Wyższej Szkole Morskiej w Gdyni). Wystąpił też dawny dowódca statku „Stefan Batory” – kapitan Hieronim Majek, przypominając czasy, kiedy to dzisiejszy profesor Zdzisław Wajda sprawował pod jego dowództwem funkcję lekarza statkowego na naszym transatlantyku.

Profesor jest też członkiem (dzisiaj Honorowym Prezesem, a wcześniej Prezesem) Stowarzyszenia Klub Dżentelmena. Z tej racji gratulacje składał też admirał floty Roman Krzyżelewski (dowódca Marynarki Wojennej w latach 2003-2007), były kwiaty dla Państwa Wajdów oraz tradycyjna szanta od kapitana-seniora Henryka Wojtkowiaka. Kapitan Stefan Krella przedstawił pisemne argumenty i kapitańskie insygnia powędrowały w profesorskie ręce, aby chwilę później mogły oddać salut do bandery naszej fregaty.Były też ciepłe słowa od profesora, wyrażające satysfakcję z wyróżnienia i przyjęcia w szeregi Stowarzyszenia Kapitanów Żeglugi Wielkiej. Jak dodał: „chciałbym też w tym miejscu złożyć ukłon całej naszej kadrze lekarskiej, która kiedyś zasilała grono lekarzy okrętowych naszej floty…”

Muszę oczywiście dodać, że w ręce świeżo upieczonego kapitana trafiły wydane przez naszą Fundację kapitańskie wspomnienia „Falami pisane”, podpisane przez obecnych podczas uroczystości kapitanów – z wyjątkiem jednego – współautora tychże relacji, kapitana Bohdana Kryspina, któremu oddano hołd salutując i minutą ciszy. Kapitan Kryspin, należący również do grona naszych Autorów, niestety tego dnia przeszedł swój ostatni fragment ziemskiej drogi – w południe został pochowany z kapitańskimi honorami na cmentarzu witomińskim w Gdyni (ale do tego jeszcze powrócimy w następnej publikacji). Było też wspólne zdjęcie oraz obowiązkowe wpisy do księgi pamiątkowej.

Tekst: Cezary SPIGARSKI

Zdjęcia: Tadeusz LADEMANN i Cezary SPIGARSKI      > Więcej fotek >>> http://oficynamorska.pl/2015/profesor-zdzislaw-wajda-honorowym-kapitanem/

A POD STOPAMI MORZE

A pod stopami morze

Cena:31,50 zł
A pod stopami morze Książka, w której kapitan Bogdan Kryspin zapragnął podzielić się z czytelnikami, zresztą nie tylko z kręgu ludzi morza, doświadczeniami ze swej długoletniej pracy na statkach głównie Polskich Linii Oceanicznych, ale też i u obcych armatorów i jak sam w odautorskim słowie zaznacza „Morze tkwiło we mnie od początku świadomego dzieciństwa”. Autor „A pod stopami morze” należy do pierwszej powojennej grupy absolwentów – nawigatorów, którzy w 1949 roku ukończyli Państwową Szkołę Morską w Szczecinie. Jest jednym z najstarszych obecnie kapitanów, urodził się bowiem w październiku 1926 roku, w Warszawie, gdzie był żołnierzem Armii Krajowej, brał udział w Powstaniu Warszawskim. Całe jednak swoje życie zawodowe związał z morzem.

  http://sklep.oficynamorska.pl/pl/c/Wspomnienia-i-historia/24

POŻEGNANIE KAPITANA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Kpt.ż.w. Bohdan Piotr KRYSPIN

We wtorek (26 maja) na cmentarzu witomińskim pożegnaliśmy wspaniałego człowieka, przyjaciela, kolegę, współpracownika, towarzysza wielu wspólnych działań na rzecz Polski Morskiej. Odszedł na „Ostatnią Wachtę” Kapitan Żeglugi Wielkiej Bohdan KRYSPIN, który był nietuzinkowym człowiekiem morza. Sucha biografia nie oddaje jego zasług i wartości dokonań poza zawodowych. Bohdan był nie tylko znakomitym kapitanem, fachowcem, ale przede wszystkim sprawiedliwym w swoich ocenach ekspertem, z którym liczono się w bardzo wielu instytucjach. Walczył o polską banderę i ubolewał nad jej zniknięciem z morza. Najmniej jednak wiemy o jego działalności na rzecz Kultury Morskiej a przecież był wieloletnim i bardzo aktywnym działaczem Stowarzyszenia Działaczy Kultury Morskiej i współpracował ze Stowarzyszeniem Matek Chrzestnych. Przez kilkanaście lat, kiedy byłem prezesem SDKM, był moim najaktywniejszym współpracownikiem i zawsze można było na niego liczyć przy organizacji imprez inicjowanych przez SDKM, czy to były „Warsztaty marynistyczne”, „Giełdy twórczości ludzi morza”, „Wianki” czy też gawędy dla młodzieży w trójmiejskich, i nie tylko, szkołach. Służył zawsze dobrą i trafną radą w naszej działalności. Równie aktywny i pomocny był, jako członek Stowarzyszenia Kapitanów Żeglugi Wielkiej. Należy też zauważyć, że był pisarzem marynistą, który w barwny sposób opisywał pracę na morzu.  Kilka jego wspomnień znajdziemy w książce wydanej przez SKŻW „FALAMI PISANE” a jego koronnym dziełem jest piękna, wydana przez Oficynę Morską,  książka „A POD STOPAMI MORZE”, którą niedawno „wodowano”.  Odszedł bliski mi człowiek, który swym odejściem nas zupełnie zaskoczył. Wydawało się, że tacy ludzie powinni żyć wiecznie – szkoda, że to niemożliwe.

Chciałbym podziękować wszystkim uczestnikom pożegnania, którzy oprócz rodziny, licznie przybyli, aby oddać hołd znakomitemu Kapitanowi: kapitanom, członkom SDKM, matkom chrzestnym, przyjaciołom i organizacjom, które zetknęły się z działalnością Bohdana KRYSPINA.

Kapitan LOBO (Tomasz SOBIESZCZAŃSKI)

 OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Kapitan Bohdan Piotr Kryspin urodził się 8 października 1926 roku w Warszawie, gdzie ukończył szkołę podstawową, rozpoczął aktywną działalność w Związku Harcerstwa Polskiego, a w roku 1939 zaliczył pierwszą klasę Miejskiego Gimnazjum Męskiego im. B. Chrobrego. Z chwilą wybuchu wojny, wraz z innymi harcerzami zaangażował się w służbę pomocniczą, wspomagającą obrońców Warszawy, potem kontynuował naukę jako słuchacz tajnych kompletów, a w 1941 roku, po wcześniejszym nawiązaniu kontaktu z oddziałem Związku Walki Zbrojnej przeszedł podstawowe przeszkolenie wojskowe, z czasem stając się żołnierzem AK. W czasie niemieckiej okupacji brał udział w akcjach Organizacji Małego Sabotażu „Wawer”, był uczestnikiem Powstania, a po jego upadku znalazł się w obozie Erkner pod Berlinem, pracując w zakładach Chemieprodukte AG Berlin-Britz. W czerwcu 1945 roku powrócił do Warszawy, krótko mieszkał w Elblągu, w tymże roku zdając egzamin wstępny na Wydział Nawigacyjny Państwowej Szkoły Morskiej w Szczecinie. Nie przyjęty z powodu braku miejsc naukę w szkole rozpoczął rok później, w 1949 roku uzyskał dyplom absolwenta, tuż potem otrzymując powołanie do Szkolnej Kompanii Oficerów Rezerwy przy Oficerskiej Szkole Marynarki Wojennej na gdyńskim Oksywiu. W latach 1950-1957 służył na okrętach PMW, awansując do stopnia porucznika marynarki (w roku 1982 promowany do stopnia kapitana), odbywając jednocześnie praktyki morskie na statkach GAL-u, a potem PLO. W roku 1957, po opuszczeniu burty ORP „Sęp”, gdzie był oficerem torpedowym, zaokrętował na stanowisko pierwszego oficera motorowca „Lewant”, w roku następnym zdobył dyplom kapitana żeglugi wielkiej. Angaż dowódcy jednostek PMH otrzymał 19 lutego 1962 roku na dziesięciotysięczniku „Emilia Platter”, w kolejnych latach stając na kapitańskim mostku motorowców: „Lewant”, „Bolesław Bierut”, „Beskidy”, „Edward Dembowski”, „Monte Cassino”, „Brodnica”, „Świeradów Zdrój”, „Lenino”, „Słupsk”, „Bolesław Śmiały”, „Sanok”, „Bronisław Lachowicz”, „Franciszek Zubrzycki”, „Jasło”, „Adam Mickiewicz”, „Profesor Rylke”, „Profesor Szafer” oraz statków armatora arabskiego „Saudi Damman” i „Saudi Mohammod Reza”. W grudniu 1988 roku przeszedł na emeryturę, pozostając dalej w kręgu spraw morza i szeroko pojętej gospodarki morskiej. Przez długie lata był zatem ławnikiem Izby Morskiej i delegatem ministra przy Odwoławczej Izbie Morskiej w Gdyni, pracował w Komisji Kodyfikacji Prawa Morskiego i Komisji Etyki i Moralności Przedsiębiorcy w Gdańskiej Izbie Gospodarczej, w latach 1990-1997 był ekspertem ds. nawigacyjnych przy Towarzystwie Ubezpieczeń i Reasekuracji Warta. Posiadał szereg wysokich odznaczeń państwowych (m.in. Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski i Złoty Krzyż Zasługi) oraz wyróżnień resortowych i wojskowych. Mieszkał w Gdyni.

Biogram opracowany przez Ryszarda Leszczyńskiego, zamieszczony w tomie III „Ginące frachtowce”, wydanym przez naszą Fundację w 2012 roku.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Więcej informacji o kapitanie Bohdanie Kryspinie znaleźć można w publikacji „Kadry Morskie Rzeczypospolitej”, tom III, pod redakcją prof. Jana Kazimierza Sawickiego, wydanej przez Akademię Morską w Gdyni w roku 2002.

Zdjęcia z pogrzebu: Tomasz Sobieszczański

GDAŃSKI SEZON OTWARTY

gda 2 gda 3 gda 4 

  Wystartował gdański sezon żeglarski

Cezary24 maja 2015

Gdański sezon żeglarski wystartował w sobotę 23 maja 2015 r. W ramach Święta Miasta wodniacy już po raz 12. spotkali się przy Targu Rybnym, by wspólnie z mieszkańcami Gdańska kultywować morskie tradycje grodu nad Motławą. Tuż przed oficjalnym otwarciem, przy dźwiękach Mazurka Dąbrowskiego, rękoma komandora Polskiego Klubu Morskiego z Gdańska Piotra Mroczka na maszt trafiła flaga narodowa. Obecność niemal stu różnej wielkości jednostek była okazją do zetknięcia się z żeglarstwem i turystyką wodną, zarówno w formie tradycyjnej, jak też nowoczesnej. Oficjalnego otwarcia sezonu dokonał prezydent Gdańska Paweł Adamowicz. Otwierający sezon żeglarski w Gdańsku prezydent Paweł Adamowicz, jakby w lekko odmienionej – żeglarskiej „szacie graficznej” … :) Obok prezes PoZŻ Bogusław Witkowski i Zbigniew Gutkowski

– Gdańsk rozbudowuje swoje nabrzeża. Niedawno zakończyła się rozbudowa Narodowego Centrum Żeglarstwa w Górkach Zachodnich. Szereg innych inwestycji powoduje, że jesteśmy jeszcze bardziej powiązani z morzem. Gdańsk za niespełna kilka lat stanie się największym portem morskim na Bałtyku. Wrócimy do swojej wypróbowanej roli sprzed wieków. Dziś, w czasie otwarcia sezonu żeglarskiego życzę żeglarzom, żeby zawsze szczęśliwie wracali do portu. – powiedział prezydent Adamowicz.

gda 5Mateusz Kusznierewicz, Ambasador Miasta Gdańska ds. Morskich mówił o swojego pomysłu, szóstej już edycji Programie Edukacji Morskiej, w roku 2015 objętym patronatem honorowym Ministerstwa Edukacji Narodowej oraz Ministerstwa Sportu i Turystyki. Po części oficjalnej gdańszczanie mieli okazję zwiedzić niektóre jednostki, porozmawiać z ich załogami. Miłośników pięknych żaglowców, na swój pokład przyjmował także STS „Generał Zaruski”, flagowa jednostka miasta Gdańska. Kapitan Jerzy Jaszczuk – dzięki jego determinacji i zachęceniu miasta Gdańsk do odbudowy tej jednostki – dzisiaj jacht „Generał Zaruski” jest flagową jednostką Grodu nad Motławą. Nie lada gratką okazał się zacumowany przy Targu Rybnym oceaniczny jacht Zbigniewa Gutkowskiego, który nie bez trudu wpłynął na dość płytką Motławę.

Dziś rozpoczął się gdański sezon żeglarski, ale moje przygotowania w żeglarstwie oceanicznym na najwyższym poziomie tak naprawdę trwają cały rok. Kończą się w zasadzie w dniu startu, chociaż i tak ciągle będzie coś do poprawienia i ulepszenia. Moje najbliższe plany to rejs do Goeteborga w połowie czerwca na metę Volvo Ocean Race. Potem wracam do Gdańska i tutaj przez całe wakacje będziemy trenować oraz testować łódkę. Na jesień chcemy wystartować w regatach Transat Jacques Vabre. A za rok to już przed nami Vendée Globe – zdradził swoje najbliższe plany popularny Gutek.

Żeglarskie święto miasta zakończyła tradycyjna parada jednostek na Motławie, którą zebrani widzowie mogli podziwiać na całym odcinku nabrzeża od Zielonego Mostu aż do ul. Wartkiej. Przepływające jachty prezentowały się w pełnej gali banderowej, pozdrawiając wszystkich uczestników wydarzenia. Jak co roku – jedna z atrakcji otwarcia sezonu – pokaz umiejętności ratowników, w sezonie letnim strzegących bezpieczeństwa amatorów kąpieli morskich na trójmiejskich plażach. Na koniec – parada uczestników, prowadzona przez dwa „zaprzęgi” smoczych łodzi. Już za tydzień wystartuje Żeglarski Puchar Trójmiasta, który będzie pierwszą okazją do rywalizacji pod żaglami na wodach Zatoki Gdańskiej.

Tekst: MOSiR Gdańsk

Zdjęcia i komentarz: Cezary Spigarski

> więcej fotografii z imprezy pod banerem FUNDACJA PROMOCJI PRZEMYSŁU OKRĘTOWEGO I GOSPODARKI MORSKIEJ (OFICYNA MORSKA) >

> http://oficynamorska.pl/2015/wystartowal-gdanski-sezon-zeglarski/

MARSZAŁEK STRUK KAPITANEM

Struk 3 Struk 4 Struk 2

Marszałek Województwa Pomorskiego Mieczysław Struk – Honorowym Członkiem Stowarzyszenia Kapitanów Żeglugi Wielkiej

Cezary20 maja 2015

Do grona dotychczasowych Honorowych Członków Stowarzyszenia Kapitanów Żeglugi Wielkiej (Honorowych Kpt. ż. w.), nieustannie działającego od 1977 roku, decyzją Kapituły Odznaczeń Rady tego Stowarzyszenia w dniu 19 maja br., w sposób uroczysty, został dołączony Marszałek Województwa Pomorskiego, Mieczysław Struk. Uroczystość ta tradycyjnie już odbyła się na pokładzie statku-muzeum „Daru Pomorza”, oczywiście przy obecności niektórych wcześniej uhonorowanych tym Honorowym tytułem, wielu kapitanów zwykłych członków Stowarzyszenia oraz serdecznie przywitanych przez prezesa Stowarzyszenia dr. inż. kpt. ż. w. Andrzeja Królikowskiego, m.in. posła na Sejm RP Tadeusza Aziewicza, rektora Akademii Morskiej w Gdyni prof. dr. hab. Piotra Jędrzejowicza, prezesa Polskiego Towarzystwa Nautologicznego, profesora dr. kpt. ż. w. Daniela Dudę (od 19 marca br. doktora honoris causa Akademii Marynarki Wojennej), prezesa Pomorskiego Związku Żeglarskiego Bogusława Witkowskiego, właściciela Żeglugi Gdańskiej Jerzego Latałę. Laudację, uzasadniającą przyznanie marszałkowi M. Strukowi tytułu Honorowego Członka Stowarzyszenia Kapitanów Żeglugi Wielkiej wygłosił sam jego prezes A. Królikowski. W obszernym swym wystąpieniu przypomniał, że M. Struk urodził się Jastarni, w rodzinie zajmującej się rybołówstwem, bowiem i dziadek, i ojciec łowili ryby w Zatoce Puckiej, w czym pomagał im młody Mieczysław. Uprawiając tam też żeglarstwo, uzyskując nawet po pewnym czasie stopień kapitana jachtowego. W ogóle – podkreślił laudator – związki M. Struka z morzem oraz bardziej konkretnie z gospodarką morską, datują się u niego prawie od urodzenia. Jako rodowity „jastarnianin” przez kilka lat sprawował stanowisko burmistrza Jastarni, jednocześnie na forum Związku Miast i Gmin Morskich aktywnie zabiegał o pilne rozwiązywanie wielu dla tychże miast (ale i całego pomorskiego regionu) żywotnych problemów. Również będąc marszałkiem Województwa Pomorskiego przejawia wielką troskę o sprawy naszej gospodarki morskiej. Biorąc wszystkie zasługi dla naszego pomorskiego regionu, w tym szczególnie gdy chodzi o kwestie odnoszące się do naszych spraw morskich, przyznanie M. Strukowi – jak zaznaczył A. Królikowski – owego tytułu Honorowego Kapitana jest w pełni uzasadnione. (Nie mogło się przy tym obyć bez zademonstrowania umiejętności sprawnego używania linki do zawiązania węzła ratowniczego :).

W podobnym tonie wypowiedzieli się: rektor P. Jędrzejowicz, poseł Tadeusz Aziewicz, profesor Daniel Duda (wraz z wręczeniem nowo wykreowanemu kapitanowi) pamiątkowych medali i dwóch książeczek, z których jedna w szerszym świetle przypomina działalność pierwszego dyrektora Urzędu Morskiego kapitana Poznańskiego. O swej współpracy z marszałkiem Strukiem opowiedział Zbigniew Ptak (Starosta Nowodworski Przewodniczący Zarządu Powiatu, inicjator rewitalizacji szlaków wodnych w Delcie Wisły). Kilka słów pochwały padło też z ust kapitana Wojciecha Kucza – znanego z dowodzenia największymi kontenerowcami świata oraz kapitana Jerzego Latały. Przy tym nie mogło zabraknąć tradycyjnej szanty w wykonaniu najstarszego kapitana-seniora Henryka Wojtkowiaka, gdzie drugą jej część ku zaskoczeniu zgromadzonych dośpiewał osobiście Honorowy Kapitan Mieczysław Struk.

Struk 5Po ceremonii odczytania przez sekretarza SKŻW kapitana Piotra Bidzińskiego aktu nadania oraz nałożenia na głowę M. Strukowi kapitańskiej czapki, tenże szerzej omówił swój życiorys, akcentując w swej wypowiedzi ciągłe pragnienie korzystania z tego wszystkiego, co ma związek z morzem, bo m.in. starał się o przyjęcie do Szkoły Morskiej w latach 80. zlokalizowanej na statku „Edward Dembowski”, lecz, niestety, nie został tam przyjęty z powodu… za kruchej sylwetki fizycznej, a zaś wiadomo, że marynarz musi odznaczać się stosowną tężyzną fizyczną. W każdym razie pięknie podziękował Kapitule SKŻW za uhonorowanie tak zaszczytnym tytułem, przypisującym go do elitarnego przecież kapitańskiego grona (Henryk Spigarski).

Jeszcze tylko wpis do księgi pamiątkowej w asyście kapitanów, posła Tadeusza Aziewicza i Rektora AM profesora Piotra Jędrzejowicza

Ale przebieg wspomnianej uroczystości na pokładzie „Daru Pomorza” już dokładniej ilustrują załączone zdjęcia, wykonane przez Cezarego Spigarskiego, można śmiało powiedzieć niestrudzonego w dokumentowaniu swoim aparatem fotograficznym możliwie wszystkich zdarzeń dziejących się nad naszym morzem… (O dzięki Ci Ojcze – znaczy z zakazem ocenzurowania tejże uwagi było… :) cs)

Tekst i zdjęcia: Cezary SPIGARSKI

> więcej fotografii z uroczystości pod banerem FUNDACJA PROMOCJI PRZEMYSŁU OKRĘTOWEGO I GOSPODARKI MORSKIEJ (OFICYNA MORSKA) >  http://oficynamorska.pl/2015/marszalek-wojewodztwa-pomorskiego-mieczyslaw-struk-honorowym-czlonkiem-stowarzyszenia-kapitanow-zeglugi-wielkiej/

REQUIEM DLA CONCORDII

Dokument2 Przeglądając swoje archiwa na temat różnych wypadków morskich i będąc zainteresowanym wydarzeniami związanymi z żeglarstwem, żaglowcami i jachtowymi katastrofami, natrafiłem na bardzo ciekawy artykuł Kapitana Mirosława PESZKOWSKIEGO, który w sposób przystępny a i od strony fachowej bardzo ciekawy, analizuje wywrócenie się podczas silnego wiatru pięknej barkentyny pod kanadyjską bandera CONCORDIA. Powinni to przeczytać wszyscy, którzy żeglują na małych i dużych jednostkach, którzy często niedoceniają bezpośredniej obserwacji meteorologicznej i są zaskakiwani na morzu zjawiskami niosącymi za sobą spore niebezpieczeństwo. Żegluga na morzu to sztuka przewidywania i posługiwanie się wyobraźnią, która dla żeglarza, nawigatora winna być cechą nadrzędną.

Requiem dla CONCORDII

PIĄTEK, 16 STYCZNIA 2015 15:14 MIROSŁAW PESZKOWSKI

„Dnia 17 lutego 2010 roku, około 1423 czasu statkowego, żaglowy jacht szkolny Concordia doznał ekstremalnego przechyłu, następnie wywrócił się do góry dnem w wyniku silnego szkwału u wybrzeży Brazylii. Cała załoga stała, wykładowcy i studenci w liczbie 64 osób, ewakuowali się do tratw ratunkowych. 2 dni później zostali podjęci z wody przez dwa statki handlowe a następnie przetransportowani do Rio De Janeiro. Jeden z członków załogi ucierpiał na złamania kości.”

Tak rozpoczyna się oficjalny raport Komisji Bezpieczeństwa Transportu kanadyjskiego Ministerstwa Spraw Publicznych na temat tego wypadku o numerze M10f0003 wydanego ponad rok później, w lipcu 2011. W grudniu tego samego, 2011 roku w odpowiedzi na ten raport ukazał się polemizujący komentarz kapitana Billa Curry’ego, ówczesnego dowódcy Concordii, obywatela Stanów Zjednoczonych, [według Raportu] mającego 25 lat doświadczenia w dowodzeniu różnymi statkami szkolnymi o ożaglowaniu skośnym i rejowym oraz w pracy przy wdrażaniu różnych programów edukacyjnych na żaglowcach. Zestawienie obu tych dokumentów daje dość pełny obraz przebiegu wypadku i wniosków jakie należałoby z niego wyciągnąć. Tym bardziej, że kpt Curry starał się napisać swój komentarz również z myślą, jak to Anglicy określają „lesson to be learned”, czyli nauki wypływającej z tego wypadku. Nie wykluczam i takiej sytuacji, że długo po wypadku, pierwszych refleksjach i przesłuchaniach, mając później własne przemyślenia i badania za sobą, jak i po przeprowadzeniu analizy ministerialnego Raportu zechciał przedstawić całe wydarzenie w nieco innym świetle.

Nie mając wystarczającego, własnego obrazu wypadku, uczestniczącej załogi i samego statku, nie jest moim zamiarem dokonywanie dodatkowej szczegółowej analizy czy też polemiki. Myślę, że sam Raport Komisji i list kapitana oraz szereg innych dokumentów osiągalnych w Internecie, w stopniu wystarczającym daje taki obraz, choć, jak zawsze w takich przypadkach pojawiają się kontrowersje i znaki zapytania. Spekulacje zaś, oparte na najlepszej nawet znajomości rzeczy, ale bez danych pozbieranych niezależnie, nie zawsze prowadzą do właściwych wniosków. Bardziej, więc zastanowił mnie wybrany aspekt przyczyn i skutków, który można wyrazić niejako bardziej opisowym językiem, dalekim od oficjalnych sformułowań.

Feralnego dnia wczesnym popołudniem statek żeglował ostrym baksztagiem prawego halsu z prędkością 5.5 węzła przy wietrze do 5º w skali Beauforta, na skróconych żaglach, tzn mając postawione ok. 44% powierzchni całkowitej ożaglowania w przewidywaniu nasilania się wiatru w okazyjnie występujących szkwałach. Według informacji o stateczności powierzchnia ta zapewniała bezpieczną żeglugę do wiatru o sile 8° w skali Beauforta (40 węzłów), bowiem prognoza pogody, o której była cała załoga poinformowana, przewidywała występowanie szkwałów do 7-8°B. Można rzec, że statek wydawał się być przygotowany na każdą ewentualność w istniejących warunkach.

Tym większe było zaskoczenie, gdy okazało się, że tak przygotowany statek w wyniku nadchodzącego szkwału, wbrew wszelkim oczekiwaniom, w ciągu praktycznie 7-8 minut od momentu nadejścia szkwału i od początkowych 10º w miarę stałego przechyłu, z którym żeglował w ciągu ostatniej godziny przed wypadkiem, położył się na burtę, zaczął nabierać wody i nigdy już nie powstał. Z tego 5 minut trwało osiągnięcie przechyłu do krawędzi pokładu (ok. 29º), gdzie praktycznie osiągnięto maksymalny moment prostujący (tak naprawdę do maksymalnej wartości brakowało jeszcze 8º powolnego już wzrostu tego momentu), a potem w ciągu następnych 2-3 minut topy masztów dotknęły powierzchni wody. Proszę sobie teraz wyobrazić z zegarkiem w ręku siebie, zarówno pod pokładem jak i na pokładzie, w czasie tych pierwszych 5 minut jednostajnego wzrostu przechyłu o prawie 20º. W którym momencie powstaje obawa, że coś jest nie tak? Można założyć, że w „połowie drogi”, czyli przy przechyle 20º, kiedy już wszystko naprawdę leci ze stołów i coraz trudniej jest utrzymać się na nogach a statek wciąż nie zatrzymuje się w tym położeniu. Pozostało, więc jeszcze 5 minut na akcję zapobiegawczą (lub ewakuację), z tego końcowe 2-3 minuty w naprawdę ekstremalnych warunkach przechyłu powyżej 30-40º zanim maszty dotkną wody! Po położeniu się żaglowca na wodzie przez następne 10-15 minut to już była tylko walka o wydostanie się ze statku w położeniu, kiedy „ścianki działowe pomieszczeń stały się podłogą, zaś podłogi ścianami”, zaś woda tam szybko przybierała…

Dokument2

Jak to się mogło stać? Z podstaw teorii żeglowania wynika, że siła naporu wiatru na żagle i związany z tym moment przechylający maleje zgodnie z wartością cosinusa kąta przechyłu. W związku z tym przy zanotowanej prędkości wiatru nie przekraczającej 30 węzłów w momencie zdarzenia, po dynamicznym jego uderzeniu i początkowym, znacznym wzroście przechyłu żaglowca, tenże powinien jednak zatrzymać się i zacząć wracać do kąta przechyłu przy stałym wietrze daleko przed dotknięciem masztami wody a nawet przed krytycznym przechyłem ok. 56º gdzie rozpoczynało się zalewanie kadłuba przez niezamknięte drzwi do mesy i kambuza w dziobowej pokładówce po zawietrznej (według wykresów statecznościowych Concordii od przechyłu ok. 65-70º występował jeszcze dodatkowy „zapas” momentu prostującego, co widać poniżej). Oczywiście, tak się dzieje, gdy założymy, że wiatr wieje równolegle do powierzchni morza. Tymczasem wystąpiła siła jakby dalej „dopychająca” żagle do tej powierzchni i niewielkie znaczenie jeszcze, w początkowym momencie tego „dopychania” miał fakt zalewania kadłuba wodą przez kilka niezabezpieczonych otworów po zawietrznej burcie. W Raporcie umieszczono pro forma założenie, że wektor wiatru oddziałującego na statek w tym czasie mógł mieć(!) składnik pionowy (założono, że ten wektor był odchylony o 30º od poziomu wody), czyli wiatr mógł wiać niejako ukosem w dół a nie równolegle do powierzchni morza, czego skutki obrazuje poniższy wykres. Kapitan Curry w swoim komentarzu uczynił z tego pewnik.

W jakiś sposób przemawia do mnie jego argumentacja, że tak jak zjawisko turbulencji dla samolotów jest dokładnie przebadane (linie lotnicze wyłożyły na takie badania ogromne pieniądze), tak zjawiska „białych szkwałów” z wiatrami wiejącymi „ukosem w dół” (podejrzewa się, jak widać na poniższym rysunku, że istnieje takie „obsunięcie” zimnego powietrza z chmury, które przyjęło nazywać „down burst” i „micro burst”), nigdy nie były kompleksowo badane, bowiem kiedy takowe badania stały się możliwe (ze względu na skonstruowanie odpowiednich narzędzi), żegluga komercyjna przeszła już na napęd parowy i motorowy, i nikt już, dysponujący odpowiednimi środkami (czytaj: armatorzy), nie był takimi badaniami tak do końca zainteresowany, zaś poszczególne próby wyjaśnienia zjawiska nie zostały wystarczająco zebrane i szeroko upublicznione.

Dokument2

Jednak niezależnie od powyższych rozważań nie mogę powstrzymać się od zadania pytania, dlaczego na widok szkwału przemieszczającego się w kierunku statku oficer wachtowy nie ogłosił alarmu dla całej załogi? Zjawisko „ściany” deszczu zasłaniającej nawet niezbyt szeroki sektor horyzontu sugeruje, że zbliżający się wiatr musi być o nawet kilka stopni silniejszy niż wiejący dotychczas. Można to zobaczyć choćby na filmie „Biały szkwał”… (a przy okazji zauważmy na rysunku, że deszcz pojawia się w sektorze wiatru „ukośnego”). Jako oficer nawigacyjny „Daru Młodzieży” kilkadziesiąt lat temu na widok „ściany” deszczu(?) drobin wody(?) przysłaniającej horyzont nawet bez osobnego powiadamiania ŚP Komendanta Wiktorowicza po prostu dzwonkami alarmowymi wyrwałem całą załogę od kolacji i szkwał – (do dzisiaj nie wiem czy wiatr wiał „ukośnie” czy równolegle do powierzchni wody) – zastał nas w momencie, gdy z polecenia Komendanta, (który prawie natychmiast pojawił się na pokładzie wraz z resztą załogi) przystąpiliśmy do zrzucania górnych żagli. Sprzątaliśmy wszystkie bramsle i górne marsle (bom-bramsle nie były postawione). Z bramsli i grotmarsla górnego oczywiście natychmiast zostały „frędzelki”, ale nawet bez większej zmiany kursu zanim nastąpiła reakcja na wychylenie steru, statek osiągnął przechył 20-25º i… płynął dalej. Wydaje się, że najważniejsze było zluzowanie szotów tych żagli do sprzątnięcia, niż naturalny odruch odpadnięcia statku z wiatrem.

W dawnych czasach, w podobnych wypadkach, gdy następował duży przechył, który wciąż się pogłębiał załoga żaglowca rzucała się do „odrąbywania” masztów. Piszę w cudzysłowie, bowiem polegało to głównie na cięciu nawietrznego, wtedy jeszcze włókiennego (przynajmniej w części, gdzie zamiast obecnych ściągaczy używało się talrepów) olinowania stałego i drewniane maszty same już po prostu się odłamywały razem z żaglami. W dzisiejszej dobie stalowych masztów i olinowania strunowego z metali o podwyższonej wytrzymałości wydaje się, że należałoby „odrąbać” (może nawet dosłownie) po prostu szoty wszystkich postawionych żagli. Tyle, że trzeba to „kimś” zrobić, czyli wracamy do pytania, dlaczego nie było alarmu, a tylko zamknięcie nawietrznych drzwi kabiny nawigacyjnej i pokładówki dziobowej? Teoretycznie można by wtedy część zgromadzonej załogi zaangażować do zamknięcia drzwi wodoszczelnych na zewnątrz i wewnątrz kadłuba, i zwiększyć szanse uratowania statku. Jeden z byłych, długoletnich kapitanów Concordii zadaje to pytanie do dzisiaj jako zasadnicze, które przyszło mu na myśl kiedy otrzymał pierwsze informacje o wywrotce…Na tym większy cud zakrawa fakt, że cała załoga uratowała się w ciągu tych kilkunastu minut, kiedy statek szybko przechylał się i potem jeszcze unosił się na wodzie w pozycji umożliwiającej wydostanie się z wnętrza. Szczególnie myślę o prawie połowie składu, który znajdował się pod pokładem, bowiem ci, którzy odbywali zajęcia szkolne w pokładówkach mieli nieco bardziej ułatwione zadanie. Wydaje się, że duże znaczenie miała prawidłowo przeprowadzona „familiaryzacja”, czyli zapoznanie się ze statkiem i cykl alarmów ćwiczebnych oraz podkreślany w późniejszych wywiadach przez młodych niezwykły „duch załogi”, solidarność ludzi, którzy przeżywali największą być może przygodę ich życia. Nie bez znaczenia był też fakt, że żaglowiec posiadał większą niż wymagały tego przepisy ilość środków ratunkowych, przede wszystkim tratw, pasów i wodoszczelnych ubrań unoszących na wodzie. Wydaje się również, że w świetle opisanych powyżej okoliczności, a przede wszystkim niesłychanego zaskoczenia rozwojem wypadków, niewiele czasu pozostało do podjęcia jakiejkolwiek akcji zapobiegawczej samej wywrotce. Tutaj znowu pojawia się kwestia tego braku alarmu na widok zbliżającego się szkwału, tym razem w kontekście choćby gotowości do ewakuacji…

Wracając do wyobrażenia siebie w podobnych warunkach, wydaje się, że należałoby spojrzeć na zabudowę wnętrza każdego żaglowca pod nieco innym kątem. Dosłownie pod kątem, kiedy „ścianki działowe pomieszczeń stają się podłogą, zaś podłogi ścianami” i wyobrazić sobie ewentualną drogę ewakuacji chwytając po drodze indywidualne środki ratownicze jak i ewentualne zabezpieczanie statku przed zalaniem w takich warunkach… Istnieje jedna możliwość na tysiąc, może więcej rejsów, że będziemy zmuszeni do podobnej akcji. Może nawet nigdy nas to nie spotka. Ale warto o tym pomyśleć, choć raz, jako że na morzu wszystko może się wydarzyć…

Na zakończenie pozwolę sobie na chwilę trochę irracjonalnej, osobistej refleksji. Wstrząsająca wiadomość o Concordi przyszła niedługi czas po szoku spowodowanym śmiercią Śp. Andrzeja Strabużyńskiego w wyniku wyniszczającej choroby. Był moim przyjacielem i mam wiele uznania dla jego współpracy z Terry Davies’em dla Class Afloat i skutecznego dowodzenia Concordi przez 18 lat. Moją pierwszą, i jak wspomniałem irracjonalną myślą było stwierdzenie: „oto statek podążył za swoim kapitanem…”. Teraz mogę tylko dodać, ale dobry duch Andrzeja i całej Class Afloa oraz ogromna praca wielu osób włożona w kształtowanie i usprawnianie procedur bezpieczeństwa uchroniła ostatnią załogę przed nieodwracalnym nieszczęściem – przecież w zastępach niebieskich jest wystarczająca ilość tęgich żeglarzy, którzy mogą obsadzić ten statek”…

Tu trzeba pamiętać, że Concordia była wybudowana ponad ćwierć wieku temu w… Polsce, na zamówienie, Class Afloat Canada i stąd pojawia się taki osobisty ton i zaangażowanie w opisie wypadku. Właściciel od początku był żywo zainteresowany współpracą z polskimi żeglarzami, konstruktorami i budowniczymi statku, co spowodowało, i to można śmiało powiedzieć, że całe przedsięwzięcie od początku było w połowie… polskie, ja zaś osobiście znałem zaangażowanych kolegów. Tak się jakoś składa, że w polskiej prasie żeglarskiej i fachowej nie pojawił się żaden artykuł na temat tej tragedii, więc może to skromne opracowanie będzie jakimś uhonorowaniem pamięci naprawdę udanego statku i zaangażowanych w jego eksploatację ludzi…

Zainteresowanych dokładnym opisem wypadku odsyłam do linków:

RaportMinisterstwa Spraw Publicznych: http://www.bst-tsb.gc.ca/eng/rapports-reports/marine/2010/m10f0003/m10f0003.asp

Mirosław Peszkowski W morzu, dn 17 października, 2013

 

ĆWICZENIA NA „LOBO DE MAR”

OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA

150523 LdM 7905

Znów w morzu! Załoga dopisała. Moi studenci, Michał, Alek i Oskar plus Ola – przemiły gość z Sanoka, byli na jachcie punktualnie. Pogoda do żeglugi wspaniała. Początkowo planowaliśmy popłynąć do Pucka, ale wiatr od tamtej strony zweryfikował nasze zamiary a i załoga nie była przygotowana na nocleg w Pucku. Żegluga pod wiatr, z licznymi halsami zajęłaby nam bardzo dużo czasu i do Gdyni byśmy wracali po nocy. Wiatr sprzyjał żegludze na Hel i tak popłynęliśmy. Wiało takie żeglarskie 3-4°B i jacht pod grotem i genuą żeglował z szybkością 4-5 kn. – relaksowo.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Żeglarze mieli znakomite warunki do ćwiczenia sterowania pod żaglami. Wyłączyłem auto-pilota i posadziłem żeglarzy za sterem i tak, zmieniając się, co kilkanaście minut, ćwiczyli. Początkowo szło nienajlepiej, myszkowanie było spore i czasem gubili wiatr z żagli, ale szybko chwytali, w czym rzecz i w końcu kilwater się wyprostował. W Helu nie było zbyt dużo jachtów i miejsc do wyboru było sporo. Zatrzymaliśmy się tutaj li tylko na obiad, ale tym razem zrobiliśmy go na jachcie. Piętaszek poszedł na spacer z Tolkiem a młodzież przyniosła nieco produktów z miasta i można było zrobić ucztę. Piętaszek zabrał się za sałatkę a ja za grillowanie. Była znakomita kaszanka, kiełbasa no i szaszłyki na dokładkę. Znakomicie smakowało do tego zimne piwko z lodówki. Opłatę za nasz obiadowy postój bosman portu nam darował i koło 17:00 ruszyliśmy w drogę powrotną. Początkowo myślałem, że teraz będę miał korzystny wiatr – baksztag lub pół-wiatr. Tak początkowo było, ale z czasem siła jego malała, aż zdechł zupełnie. Musieliśmy zwinąć żagle i kończyliśmy naszą podróż na silniku. W drodze mięliśmy jeszcze nieco przelotnego deszczu, ale końcówka była znów przy pięknej słonecznej pagodzie. Wszyscy byliśmy z sobotniego czasu spędzonego na pokładzie LOBO DE MAR bardzo zadowoleni. Schodząc z burty załoga podpytywała się o następny, najbliższy rejs.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA

 

 

CZERWONA PLAMA

Nawiązując do obecnego ocieplenia stosunków kubańsko-amerykańskich przypomniałem sobie, że nie tak dawno, dowodząc statkiem „CEM CARIBE”,  bywałem, na Kubie i miałem okazję skonfrontować swoją wiedzę ze stanem zastanym i porównać z minionym czasem, kiedy byłem tam wcześniej. Ja zawijałem do niewielkiego portu Mariel, położonego niespełna 50 km od Hawany, to tak zwana bliska prowincja, ale i obraz Hawany, w której bywałem po paliwo, niewiele odbiegał od oblicza tego portu. Przez jakiś czas przyglądałem się Kubie tamtych czasów. Wspomnienie „CZERWONA PLAMA”, będące jednym z rozdziałów przygotowywanej do druku książki  „W CEMENTOWYM PYLE” jest reporterską notatką pokazującą ten kraj z czasów Fidela Castro  – „Socjalismo o muerte!”.

CZERWONAPLAMA

OTWARCIE SEZONU W „GRYFIE”

GRYF STARTUJE

16 maja br. tegoroczny początek sezonu żeglarskiego w Jacht Klubie Morskim GRYF oraz w Pomorskim Okręgowym Związku Motorowodnym i Narciarstwa Wodnego ogłosił o godz. 17.00, przed klubowym hangarem komandor Dariusz Szumiński. Przywitał prezesa tego związku Jana Jakubowskiego, dyrektora Zarządu Wojewódzkiego Ligi Obrony Kraju Pawła Łuczaka, członków klubów sąsiednich oraz własnych, którzy przybyli tu w towarzystwie swoich rodzin. Na początku omówił sprawę nowej inwestycji z udziałem JKM GRYF, a znanej już nam z wcześniejszych relacji pod nazwą Nowa Marina Gdynia, zapoznając swoich klubowiczów z ramową treścią porozumienia negocjowanego z Polskim Związkiem Żeglarskim, a zawartego 21 marca br., gdzie musi dojść do spełnienia dwóch podstawowych i równorzędnych warunków, jakimi są uzyskanie finansowania oraz zgody na budowę. Inwestycja rozpocznie się najpóźniej 7 stycznia 2016 roku, pod rygorem spełnienia obu tych warunków. Z przykrością też poinformował, że pomimo prób uzyskania pewnych finansowych preferencji dotyczących postojów i cumowań jednostek klubowych w gdyńskiej marinie – negocjacje z jej zarządem nie spotkały się z przychylnością i niestety taniej nie będzie. Omówił też harmonogram wodowań jachtów, podziękował klubowiczom za wysiłek włożony w ich konserwację, a także zapowiedział napisanie kontynuacji dziejów klubowych na zbliżające się 90-lecie jego powstania. Autorem części najnowszej ma zostać Tomasz Falba, pełniący obecnie funkcję kierownika biura prasowego w PoZŻ. Prezes Jan Jakubowski – poinformował o powołaniu nowego Zarządu POZMWiNW na lata 2015 – 2019, przedstawił pokrótce zamierzenia sportowo-turystyczne na bieżący sezon oraz wstępnie zaprosił na rozpoczęcie sezonu 2016 do siedziby własnej, w związku ze zbliżającą się okrągłą 65 rocznicą powstania Związku. Po części powitalno – informacyjnej, zapowiedzi tradycyjnych XXV już Regat „Samotników” o Memoriał Leonida Teligi – przystąpiono do zapoczątkowania tegorocznej działalności żeglarskiej. Jak co roku dokonał tego poczet sztandarowy pod dowództwem znanego klubowicza – żeglarza, gryfowskiej legendy Bronisława Kuśnierza – przy dźwiękach Hymnu Państwowego – Flagą na Maszt! (Znaczy, jak zawsze brzmiały też szklanki… – te z dzwonu masztowego oczywiście:).

Reportaż fotograficzny z imprezy obejrzyj  w OFICYNIE MORSKIEJ   > http://oficynamorska.pl/2015/6694/

Tekst i zdjęcia: Cezary SPIGARSKI

 

ZATOKA i NOC MUZEÓW

ZATOKA i GDAŃSKA NOC MUZEÓW

P5168141  P5168144

LOBO DE MAR znów w morzu. W sobotę (16/5) była piękna pogoda. Wyszliśmy z Mariny dopiero po południu, ale mięliśmy dość czasu, aby zrealizować swoje zamierzenia. W pierwszej części rejsu towarzyszyły nam znakomite dziewczyny Justyna i Iwona. Z zapałem, pod nadzorem Piętaszka, postawiły żagle i mogliśmy delektować się bezszelestną żeglugą pod żaglami. Wiatru było wprawdzie niewiele, 7-10 kn, ale wystarczyło, aby poruszać się z szybkości ok. 4 węzłów. Żeglując w stronę Sopotu, popijaliśmy kawę i podziwialiśmy innych, którzy podnieśli w tym dniu żagle. A było co podziwiać. Minęliśmy słynną „BRYZĘ H”, którą przez wiele lat dowodziłem. Płynęła tylko pod fokiem i bezanem, ale i tak, prezentowała się okazale. Pewnie na pokładzie było tam kilku moich znajomych. Trochę im pomachaliśmy i widziałem jak odwzajemniają nam powitanie. Nieco dalej dostrzegliśmy większy żaglowiec, też kecz, jak „BRYZA H”. Bez trudu rozpoznałem „GENERAŁA ZARUSKIEGO” żeglującego pod wszystkimi żaglami (bez topsli). Wyglądał pięknie. Żeglowaliśmy szybciej i wkrótce mieliśmy „ZARUSKIEGO” na trawersie. Ten piękny żaglowiec przejął od „BRYZY H” pozycję flagowego jachtu Gdańska.

 

DSC_0131 P5168147 P5168150

Iwona i Justyna nie miały czasu na spędzenie całego weekendu z nami na jachcie i trzeba było je odstawić do Sopotu. Tu się nie cumuje, to najdroższe miejsce w Europie. Przeklęte miejsce dla zwykłych żeglarzy. Dotykam tylko nabrzeża bez cumowania, aby dziewczyny mogły wyskoczyć i wychodzę w morze. Strach, że po kei dobiegnie do jachtu obsługa Mariny z żądaniem zapłaty za niecałą minutę postoju przy kei!? Kurs na Gdańsk. Lubię żeglugę kanałami gdańskiego portu. Zawsze można coś ciekawego zobaczyć. Przyglądam się wschodniemu falochronowi, który dwa lata temu został uszkodzony przez wychodzący w morze statek. Jeszcze nie wyremontowano go całkowicie. Za tydzień będę uczestniczył w rozprawie odwoławczej w Izbie Morskiej w tej sprawie. Będziemy się zastanawiać nad błędami pilota i kapitana. Dobrze jest mieć rozeznanie w miejscu akcji.

P5168157 OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Po drodze mijamy „OCEANIĘ” a na Białym Kruku stała „GEDANIA” i „GENERAŁ ZARUSKI”, który zdążył tu dopłynąć przed nami. W porcie cumuje wiele mi znanych jachtów, jest też duża reprezentacja gdyńskiej mariny. „BRYZA H” też już była na swoim miejscu. Na mijanej „ANTICE” zobaczyłem mojego przyjaciela Jerzego Wąsowicza – trzeba będzie go odwiedzić i pogadać przed sezonem – pewnie wybiera się gdzieś daleko. W Marinie tłok, ale znajduję miejsce (35). Po zacumowaniu zabieram na spacer naszą psią załogę „Lika” i „Tolka” a Piętaszek przygotowuje obiad. Wracam ze spaceru i zabieram się za grillowania – to moja działka – wspaniałą kaszankę i białą kiełbaskę z pieczarkami uzupełnia sałatka ze świeżych polskich pomidorów i ogórków – pycha. Teraz możemy popić obiad dobrym piwem z naszej jachtowej lodówki. Po obiedzie fajeczka i chwila relaksu.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Wieczorem wychodzimy do miasta na NOC MUZEÓW. Ulicami przewalają się tłumy. Przed każdym wejściem do jakiegoś muzealnego miejsca bardzo długie kolejki. Pełne kawiarniane ogródki. Masa młodzieży i dzieci. Widoczna radość otoczenia. Taki widok cieszy i jest żywym zaprzeczeniem PIS-owskiej negatywnej propagandy. Wiele tych muzeów znamy i chętnie je odwiedzimy w innym czasie, bez tłumów. Teraz wchodzimy jedynie do Galerii Plakatu i muzeum Archeologicznego, gdzie „spotykam” znanych mi ze spacerów w Rzucewie, łowców fok. Atmosfera miasta jest fantastyczna. Włóczymy się aż do zmęczenia nóg i wracamy na jacht, gdzie jachtowe ogrzewanie zrobiło swoje i jest ciepło i miło. Zmęczeni aktywnym dniem, zasypiamy natychmiast. Trzeba się wyspać. Zapowiadają jutro wietrzny dzień.

Rano flagi i banery na flaglinkach jachtów łopotały hałaśliwie. Spojrzałem na naszą „pogodynkę” – 20 węzłów. Jak tu jest tyle, to na morzu pewnie jeszcze więcej. Spacer z psami, śniadanie i idziemy na „ANTIKĘ” do Jerzego na poranną kawę. Jerzy jak zwykle zapracowany. Przygotowuje swoją dzielną „ANTIKĘ” na Morze Północne i norweskie fiordy. Chętnie też pożeglowałbym w tamtą stronę, ale moi żeglarze, jak na razie, nie maja tyle czasu (urlopu). Moje rejsy muszę zamykać w dwóch tygodniach. Popijając dobrą kawę na rufie „ANTIKI” gaworzymy o żeglarskich sprawach – takie rozmowy są bezcenne, wymiana doświadczeń, kłopotów i pomysłów na ich rozwiązanie. Po kawie Piętaszek poszedł do Św.Jana a ja wróciłem na „LOBO DE MAR”, aby wyjść z psami przed wyjściem w morze. W kościele Basia spotkała Kubę (brata), którego przyprowadziła do Mariny, aby choć na nasz pływający domek popatrzył.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA  OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Bardzo dużo jachtów wyszło w morze jeszcze przed południem. My odcumowaliśmy o 14:00. Pogoda piękna, choć przeleciało parę szkwałowych chmur z krótkim deszczem. Na wyjściu wiało 25 węzłów od strony Gdyni. Żeby pójść na żaglach trzeba by było żeglować na refach daleko w morze, aby drugim długim halsem dojść do Gdyni. Mogłoby to zająć ładne parę godzin. Popatrzyłem na aktualną prognozę w MaxSea – nie była dobra. Nie było co ryzykować. Ruszyliśmy na silniku pod brzeg, w stronę Sopotu. Wiatr od lądu i nie było dużego falowania, więc jacht pruł całkiem równo z szybkością ok. 6 węzłów. Czasem przelatywały szkwały ponad 35 kn. Jacht przyginał się na samym takielunku. Jak cudownie mieć osłonięty kokpit i wycieraczki, które zmywały z szyb morską wodę przelewającą się przez dziób. Auto-pilot pracował równo i wachta Piętaszka polegała li tylko na bacznej obserwacji morza, a w szczególności na wypatrywaniu rybackich chorągiewek, których nastawiane pod tym brzegiem jest sporo. Podeszliśmy pod Orłowo. Wiatr nieco przysłonięty, ale jak tylko wychyliliśmy się poza cypel, znów uderzył z zachodu z dużą siła.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dopadamy w końcu główek mariny. Wieje mocno (25kn). Podchodzę do miejsca cumowania pod wiatr. Piętaszek na dziobie próbuje zarzucić na knagę cumę dziobową. Stop SG. Wyskakuję na pomościk z cumą rufową, ale jacht nagle zaczyna iść mocno do tyłu. Co jest? Pomyślałem, że zostawiłem silnik na biegu wstecz! Szczęśliwie Piętaszkowi udało się złapać pomostową knagę, ale lina wyrywała się z rąk. „Knaguj” – krzyczę. „Idź przestaw silnik na BWN”. Jacht był już jedynie dziobem w miejscu cumowania. Ciągnąc za rufową cumę nie miałem siły przesunąć go do przodu – tak silnie wiało od dziobu. Okazało się, że silnik był na STOP. Piętaszek w zdenerwowaniu przesunął manetkę do przodu zbyt gwałtownie i silnik zgasł. Wiatru było już 30 kn. Centymetr po centymetrze, ciągnąc jacht za rufową cumę i lewy reling z trudem przesunąłem łajbę na właściwe miejsce. Zacumowaliśmy! Klapnęliśmy zmęczeni i szczęśliwi w kokpicie. Udało się !!!

Ktoś zajrzał do naszego kokpitu. Był to nasz przyjaciel Piotr zwany „Zwierzakiem”. Zaprosiliśmy go na kawę i znów minęła godzina na bardzo fajnej, żeglarskiej pogawędce. Niestety weekend ma to do siebie, że się szybko kończy i czas zmustrować z naszego ukochanego i szczęśliwego jachtu.