ZATOKA i NOC MUZEÓW
ZATOKA i GDAŃSKA NOC MUZEÓW
LOBO DE MAR znów w morzu. W sobotę (16/5) była piękna pogoda. Wyszliśmy z Mariny dopiero po południu, ale mięliśmy dość czasu, aby zrealizować swoje zamierzenia. W pierwszej części rejsu towarzyszyły nam znakomite dziewczyny Justyna i Iwona. Z zapałem, pod nadzorem Piętaszka, postawiły żagle i mogliśmy delektować się bezszelestną żeglugą pod żaglami. Wiatru było wprawdzie niewiele, 7-10 kn, ale wystarczyło, aby poruszać się z szybkości ok. 4 węzłów. Żeglując w stronę Sopotu, popijaliśmy kawę i podziwialiśmy innych, którzy podnieśli w tym dniu żagle. A było co podziwiać. Minęliśmy słynną „BRYZĘ H”, którą przez wiele lat dowodziłem. Płynęła tylko pod fokiem i bezanem, ale i tak, prezentowała się okazale. Pewnie na pokładzie było tam kilku moich znajomych. Trochę im pomachaliśmy i widziałem jak odwzajemniają nam powitanie. Nieco dalej dostrzegliśmy większy żaglowiec, też kecz, jak „BRYZA H”. Bez trudu rozpoznałem „GENERAŁA ZARUSKIEGO” żeglującego pod wszystkimi żaglami (bez topsli). Wyglądał pięknie. Żeglowaliśmy szybciej i wkrótce mieliśmy „ZARUSKIEGO” na trawersie. Ten piękny żaglowiec przejął od „BRYZY H” pozycję flagowego jachtu Gdańska.
Iwona i Justyna nie miały czasu na spędzenie całego weekendu z nami na jachcie i trzeba było je odstawić do Sopotu. Tu się nie cumuje, to najdroższe miejsce w Europie. Przeklęte miejsce dla zwykłych żeglarzy. Dotykam tylko nabrzeża bez cumowania, aby dziewczyny mogły wyskoczyć i wychodzę w morze. Strach, że po kei dobiegnie do jachtu obsługa Mariny z żądaniem zapłaty za niecałą minutę postoju przy kei!? Kurs na Gdańsk. Lubię żeglugę kanałami gdańskiego portu. Zawsze można coś ciekawego zobaczyć. Przyglądam się wschodniemu falochronowi, który dwa lata temu został uszkodzony przez wychodzący w morze statek. Jeszcze nie wyremontowano go całkowicie. Za tydzień będę uczestniczył w rozprawie odwoławczej w Izbie Morskiej w tej sprawie. Będziemy się zastanawiać nad błędami pilota i kapitana. Dobrze jest mieć rozeznanie w miejscu akcji.
Po drodze mijamy „OCEANIĘ” a na Białym Kruku stała „GEDANIA” i „GENERAŁ ZARUSKI”, który zdążył tu dopłynąć przed nami. W porcie cumuje wiele mi znanych jachtów, jest też duża reprezentacja gdyńskiej mariny. „BRYZA H” też już była na swoim miejscu. Na mijanej „ANTICE” zobaczyłem mojego przyjaciela Jerzego Wąsowicza – trzeba będzie go odwiedzić i pogadać przed sezonem – pewnie wybiera się gdzieś daleko. W Marinie tłok, ale znajduję miejsce (35). Po zacumowaniu zabieram na spacer naszą psią załogę „Lika” i „Tolka” a Piętaszek przygotowuje obiad. Wracam ze spaceru i zabieram się za grillowania – to moja działka – wspaniałą kaszankę i białą kiełbaskę z pieczarkami uzupełnia sałatka ze świeżych polskich pomidorów i ogórków – pycha. Teraz możemy popić obiad dobrym piwem z naszej jachtowej lodówki. Po obiedzie fajeczka i chwila relaksu.
Wieczorem wychodzimy do miasta na NOC MUZEÓW. Ulicami przewalają się tłumy. Przed każdym wejściem do jakiegoś muzealnego miejsca bardzo długie kolejki. Pełne kawiarniane ogródki. Masa młodzieży i dzieci. Widoczna radość otoczenia. Taki widok cieszy i jest żywym zaprzeczeniem PIS-owskiej negatywnej propagandy. Wiele tych muzeów znamy i chętnie je odwiedzimy w innym czasie, bez tłumów. Teraz wchodzimy jedynie do Galerii Plakatu i muzeum Archeologicznego, gdzie „spotykam” znanych mi ze spacerów w Rzucewie, łowców fok. Atmosfera miasta jest fantastyczna. Włóczymy się aż do zmęczenia nóg i wracamy na jacht, gdzie jachtowe ogrzewanie zrobiło swoje i jest ciepło i miło. Zmęczeni aktywnym dniem, zasypiamy natychmiast. Trzeba się wyspać. Zapowiadają jutro wietrzny dzień.
Rano flagi i banery na flaglinkach jachtów łopotały hałaśliwie. Spojrzałem na naszą „pogodynkę” – 20 węzłów. Jak tu jest tyle, to na morzu pewnie jeszcze więcej. Spacer z psami, śniadanie i idziemy na „ANTIKĘ” do Jerzego na poranną kawę. Jerzy jak zwykle zapracowany. Przygotowuje swoją dzielną „ANTIKĘ” na Morze Północne i norweskie fiordy. Chętnie też pożeglowałbym w tamtą stronę, ale moi żeglarze, jak na razie, nie maja tyle czasu (urlopu). Moje rejsy muszę zamykać w dwóch tygodniach. Popijając dobrą kawę na rufie „ANTIKI” gaworzymy o żeglarskich sprawach – takie rozmowy są bezcenne, wymiana doświadczeń, kłopotów i pomysłów na ich rozwiązanie. Po kawie Piętaszek poszedł do Św.Jana a ja wróciłem na „LOBO DE MAR”, aby wyjść z psami przed wyjściem w morze. W kościele Basia spotkała Kubę (brata), którego przyprowadziła do Mariny, aby choć na nasz pływający domek popatrzył.
Bardzo dużo jachtów wyszło w morze jeszcze przed południem. My odcumowaliśmy o 14:00. Pogoda piękna, choć przeleciało parę szkwałowych chmur z krótkim deszczem. Na wyjściu wiało 25 węzłów od strony Gdyni. Żeby pójść na żaglach trzeba by było żeglować na refach daleko w morze, aby drugim długim halsem dojść do Gdyni. Mogłoby to zająć ładne parę godzin. Popatrzyłem na aktualną prognozę w MaxSea – nie była dobra. Nie było co ryzykować. Ruszyliśmy na silniku pod brzeg, w stronę Sopotu. Wiatr od lądu i nie było dużego falowania, więc jacht pruł całkiem równo z szybkością ok. 6 węzłów. Czasem przelatywały szkwały ponad 35 kn. Jacht przyginał się na samym takielunku. Jak cudownie mieć osłonięty kokpit i wycieraczki, które zmywały z szyb morską wodę przelewającą się przez dziób. Auto-pilot pracował równo i wachta Piętaszka polegała li tylko na bacznej obserwacji morza, a w szczególności na wypatrywaniu rybackich chorągiewek, których nastawiane pod tym brzegiem jest sporo. Podeszliśmy pod Orłowo. Wiatr nieco przysłonięty, ale jak tylko wychyliliśmy się poza cypel, znów uderzył z zachodu z dużą siła.
Dopadamy w końcu główek mariny. Wieje mocno (25kn). Podchodzę do miejsca cumowania pod wiatr. Piętaszek na dziobie próbuje zarzucić na knagę cumę dziobową. Stop SG. Wyskakuję na pomościk z cumą rufową, ale jacht nagle zaczyna iść mocno do tyłu. Co jest? Pomyślałem, że zostawiłem silnik na biegu wstecz! Szczęśliwie Piętaszkowi udało się złapać pomostową knagę, ale lina wyrywała się z rąk. „Knaguj” – krzyczę. „Idź przestaw silnik na BWN”. Jacht był już jedynie dziobem w miejscu cumowania. Ciągnąc za rufową cumę nie miałem siły przesunąć go do przodu – tak silnie wiało od dziobu. Okazało się, że silnik był na STOP. Piętaszek w zdenerwowaniu przesunął manetkę do przodu zbyt gwałtownie i silnik zgasł. Wiatru było już 30 kn. Centymetr po centymetrze, ciągnąc jacht za rufową cumę i lewy reling z trudem przesunąłem łajbę na właściwe miejsce. Zacumowaliśmy! Klapnęliśmy zmęczeni i szczęśliwi w kokpicie. Udało się !!!
Ktoś zajrzał do naszego kokpitu. Był to nasz przyjaciel Piotr zwany „Zwierzakiem”. Zaprosiliśmy go na kawę i znów minęła godzina na bardzo fajnej, żeglarskiej pogawędce. Niestety weekend ma to do siebie, że się szybko kończy i czas zmustrować z naszego ukochanego i szczęśliwego jachtu.
Napisz komentarz
Chcesz dołączyć do dyskusji?Zapraszam!