Współczuję nam wszystkim, którzy staliśmy się zakładnikami w rękach szaleńców, ludzi owładniętych obsesjami, lękami i kompleksami. Zepsują wszystko, co dobrego udało się zbudować w ciągu 26 lat wolności, ale chroń mnie, Panie, od pogardy. Od nienawiści strzeż mnie, Boże. (Natan Tenenbaum).
Współczuję Polsce. Kraj ten – mój kraj – pękł tak głęboko, że trudno sobie wyobrazić, by kiedykolwiek mógł jeszcze się zrosnąć. Mam wrażenie, że tak głębokich podziałów nie było w czasie rozbiorów, w czasie dwudziestu lat niepodległości między wojnami, w rządzonym przez narzuconą komunistyczną władzę PRL-u, w stanie wojennym. Podział ten idzie przez rodziny, dawne przyjaźnie, miejsca pracy. Istnieją dwie Polski, obce sobie i wrogie, wyznające inne wartości, inaczej rozumiejące pojęcia takie jak patriotyzm, demokracja, wolność, odpowiedzialność za wspólne dobro, jakim jest nasza ojczyzna. Ci, którzy są za wykopanie tej przepaści odpowiedzialni, mają usta pełne sloganów o wspólnocie, dobru zbiorowym, obronie narodowej tożsamości i tradycji. Marzy się im narzucenie społeczeństwu jedynie słusznej wizji przeszłości, polityki historycznej, zgodnie z którą Polska nie będzie miała na sumieniu żadnych kart wstydliwych i haniebnych, a jedynie heroiczne i chwalebne, o których na polecenie prezesa Kaczyńskiego będzie kręciło patriotyczne superprodukcje Hollywood. Powtarzający te brednie – o zamachu, kondominium, układzie itp. – dzielą się na tych, którzy posługują się nimi cynicznie, manipulując swoimi poplecznikami i wyobraźnią „ciemnego ludu”, i na tych, którzy powtarzają je w dobrej wierze – tym współczuję najbardziej.
Współczuję Polakom – moim rodakom, za których tak często muszę się wstydzić. Podzielonym, zagubionym w otaczającej ich rzeczywistości, zaczadzonym nacjonalizmem, ksenofobią, podatnym na prymitywne manipulacje, populistyczną demagogię, biernym, niebiorącym udziału w wyborach, nieświadomym, że mogliby i powinni mieć wpływ na to, jaki będzie ich kraj, rezygnującym dobrowolnie z przysługujących im praw obywatelskich i niewypełniającym swoich obywatelskich obowiązków, oddającym swój los w ręce podejrzanych partii i prących do władzy arywistów, a swoją wolność i prawa obywatelskie za 500 złotych i inne mętne obietnice.
Współczuję nam wszystkim, którzy staliśmy się zakładnikami w rękach szaleńców, ludzi owładniętych obsesjami, lękami i kompleksami. Doprowadzą oni – jeśli im nie przeszkodzimy – do kompromitacji i izolacji Polski na arenie międzynarodowej, zepsują wszystko, co dobrego udało się zbudować w ciągu 26 lat wolności, doprowadzą do upadku gospodarkę, kulturę, oświatę, zawłaszczą publiczne media, oddając – jak niegdyś – wszystkie te dziedziny życia publicznego w ręce posłusznych wykonawców partyjnych poleceń, ludzi niekompetentnych, ale zaufanych, frustratów owładniętych żądzą zemsty i rewanżu za urojone upokorzenia, przegrywane seryjnie wybory i świadomość własnej marności.
Współczuję ludziom chorym, którzy powinni przebywać w odosobnieniu, nieniepokojeni, poddani terapiom i łagodnym kuracjom. Niektórym z nich oddano we władanie resorty obrony, sprawiedliwości i spraw wewnętrznych, służby kontrwywiadu, niektórych ułaskawiono, łamiąc Konstytucję, niektórym wybaczono dawne apostazje – udostępniając im aparat ścigania, inwigilacji i przemocy. Zagraża to obronności kraju, bezpieczeństwu nas wszystkich, naszym swobodom obywatelskim, elementarnym wymogom i regułom demokracji. Trwa przyspieszony proces łamania praworządności i Konstytucji, niszczenia stojącego na straży prawa Trybunału Konstytucyjnego, unicestwiana fundamentu demokratycznego państwa, jakim jest rozdzielenie władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej, która w demokratycznych społeczeństwach musi pozostawać niezależna od polityków. Przejmowanie przez zwycięskie ugrupowanie – najchętniej pod osłoną nocy – kontroli nad wszystkimi instytucjami państwowymi obserwujemy od dnia wygrania przez nie wyborów. Na szczęście obserwujemy już nie bezczynnie.
Na spontaniczny ruch społecznego protestu władza odpowiedziała kolejnym kłamstwem – pani premier oświadczyła, że manifestacje w obronie demokracji zorganizowane zostały przez tych, którzy utracili władze i przywileje. Otóż oświadczam, że – podobnie jak dziesiątki tysięcy ludzi, którzy wyszli wraz ze mną na ulice – nie utraciłem żadnej władzy ani przywilejów (po prawdzie nigdy ich nie miałem, jeśli nie liczyć władz umysłowych i przywileju kierowania się własnym sumieniem). Nie mogłem – jak wielu rodaków uczestniczących w manifestacjach – dłużej znieść naporu kłamliwej propagandy i bezsilnie obserwować cynicznego bezprawia sprawowanego w oparciu o mandat wystawiony przez 18 procent Polaków głosujących na PiS. W obliczu bezprzykładnego zakłamania i agresywnej bezczelności, wobec dzielenia i obrażania Polaków nie wolno milczeć, trzeba dać świadectwo, wykrzyczeć swój sprzeciw. Dlatego wraz z tysiącami ludzi gorszego sortu byłem w przedświąteczną sobotę na Rynku – i dlatego piszę ten tekst. Każdy z nas ma możność przeciwstawienia się złu i wywieranemu na nas gwałtowi.
Współczuję prezydentowi mojego kraju (bo nie mojemu), pani premier postawionej na czele rządu przez sprawującego faktyczną władzę prezesa ugrupowania, z którego się wywodzą i którego interesów bronią, szermując frazesami o dobru wspólnym. Współczuję im, bo nie tylko – ubezwłasnowolnieni – znosić muszą upokorzenia, pozbawieni wpływu na obsadę stanowisk w rządzie i kluczowe decyzje, które firmują swoimi twarzami, ale też dlatego, że historia sprawiedliwie osądzi ich służalczość, dyspozycyjność i rolę bezwolnych marionetek – co znajduje już wyraz w aktualnych sondażach i w hasłach skandowanych na ulicach i placach wielu polskich miast.
Współczuję poprzedniemu prezydentowi, którego szanuję i którego zasługi doceniam, ale któremu trudno mi wybaczyć – brzemienną w skutki – wyborczą porażkę w fatalnym stylu. Przegranie z plastikowym figurantem wyciągniętym z kapelusza prezesa było, przy tak miażdżącej przewadze na starcie kampanii wyborczej, naprawdę dużą sztuką – i ta sztuka, niestety, bezbłędnie się udała.
Współczuję ludziom oszukanym i naiwnym, którzy dali się nabrać na prymitywne manewry polegające na schowaniu na czas kampanii wyborczej do szafy co bardziej niepopularnych i skompromitowanych polityków – z prezesem na czele – by po zwycięstwie wyborczym z szyderczym śmiechem otrzepać ich z naftaliny, posadzić w pierwszym rzędzie i złożyć w ich ręce odpowiedzialność za losy państwa. Współczuję wszystkim przegranym, którzy z różnych powodów nie skorzystali na transformacji i stali się łatwym celem demagogicznych haseł; frankowiczom, którzy uwierzyli, że prezydent i jego partia ujmą się za nimi; tym, którzy przyklaskują populistycznym wezwaniom do wyższego opodatkowania banków – nieświadomi, że zapłacą za to oni sami: wyższymi prowizjami, odsetkami od kredytów, które trudniej będzie uzyskać.
Współczuję moim dzieciom, jeśli miałyby żyć w państwie wyznaniowym, gdzie zamiast decydować o swoim życiu i wyborach w oparciu o własne sumienie, poczucie przyzwoitości i wolną wolę, otrzymaliby nadzorowany przez rodzimych talibów i katonów zestaw zakazów i zaleceń, za którymi stałyby określone sankcje. To ci stróże moralności, obrońcy różańca, rzekomo obrażanych uczuć religijnych i dobrego imienia Polski decydowaliby, jakie spektakle i filmy mogą Polacy oglądać, jakie budujące lektury szkolne czytać, w co mają wierzyć i jaki światopogląd wyznawać. Mam nadzieję, że do tego nie dopuścimy.
Współczuję wszystkim poplecznikom nowej władzy, którzy skwapliwie, bez konkursów i niezbędnych kwalifikacji, skorzystają z okazji i za cenę posłuszeństwa obejmą stanowiska w służbie cywilnej, mediach, administracji państwowej i rozlicznych instytucjach – bo czas boleśnie zweryfikuje ich nieprzydatność i brak kompetencji, a ucierpimy na tym wszyscy.
Współczuję swoim bliskim, przyjaciołom, ludziom podobnie myślącym, bo wszyscy zapłacimy za nie swoje winy. Współczuję sobie, gdyż staram się, żeby tym, którzy stoją po ciemnej stronie mocy i tak chętnie działają nocą, nie udało się zarazić mnie nienawiścią i pogardą – o czym tak pięknie śpiewał Jacek Kaczmarski – a co przychodzi mi z coraz większą trudnością. Współczuję też sobie – że pisząc ten tekst, powtarzam rzeczy doskonale wiadome, wręcz banalne – nie lubię tego, wiem jednak, iż są sytuacje, w których to, co powiedziano już po stokroć, warto powtórzyć jeszcze sto razy.
Najbardziej współczuć powinienem człowiekowi, który za dzisiejsze podziały ponosi odpowiedzialność największą, który od lat dzieli nas, zatruwa dużą część społeczeństwa podejrzliwością, nacjonalistycznymi obsesjami, paranoją, ksenofobią i lękami – wobec obcych roznoszących pasożyty i choroby, wobec tych, którzy stoją tam, gdzie stało ZOMO, wobec Polaków gorszego sortu, zwanych komunistami i złodziejami, zdrajcami i Targowiczanami, sprzymierzeńcami gestapo, obcych bankierów i salonu (istnienia salonu, jak wiadomo, nie są w stanie znieść ci, którzy nie mają do niego wstępu). Temu agregatowi produkującemu nienawiść, powodującemu tak wiele zła i najgorszych zbiorowych emocji – współczuć ani wybaczyć nie potrafię.
PS. Poglądy zawarte w tym tekście są moimi prywatnymi przekonaniami. Nie wypowiadam ich w imieniu swojego środowiska, w którym – jak w wielu dziś miejscach pracy – są także ludzie inaczej myślący i niepodzielający moich ocen i przekonań. Mają do nich prawo – różnice między nami to jeszcze jeden owoc toksycznej indoktrynacji prowadzonej przez „prawdziwych Polaków”.
JERZY ILLG.