KAPITAN FENOMENEM PRAWNYM!

Kapitan statku morskiego jako fenomen prawny

Maciej Kijowski

Pamięci mojego Kochanego Wujka i Przyjaciela kpt. ż.w. Janusza Żaka (1935-2004)

Tekst jest krótki i konkretny, nie będę przeto przesadnie teoretyzować. Tezę stawiam w tytule, przekonany zaś do tego, że kapitan statku stanowi fenomen prawny, spróbuję zwięźle pogląd ten uzasadnić, zwracając uwagę i na to, że w obowiązującym w Polsce systemie prawa nie sposób znaleźć organu wyposażonego w tak obszerne i nieograniczone kompetencje a ich zakres i sposób wykonywania nijak mają się do konstytucyjnej zasady demokratycznego państwa prawa. I bardzo dobrze.

Paradoksalnie, moje przekonanie o uprzywilejowanym statusie kapitana statku można próbować skutecznie obalić, posługując się zakorzenionymi historycznie, sit venia verbo, romantycznymi elementami prawa morskiego. Mam na myśli personifikację statku, do dzisiaj obecną w Kodeksie morskim, np. w art. 50 § 1 czy art. 140 § 1, wedle których kolejno to statek „obowiązany jest prowadzić dzienniki i posiadać dokumenty” i to statek „powinien wykonać przewóz z należytą szybkością”. Z tego rodzaju normatywnych przecież sformułowań wnosić należy, że statek jest obdarzoną swoistą podmiotowością osobą, która ma prawa i obowiązki, choćby wspomnianego prowadzenia dzienników i wykonania przewozu. Idea uosobienia statku, mimo obecności w ustawie, jest dziś marginalizowana a czytających Kodeks morski przestrzega się przed jego literalną interpretacją (1).

Nie jestem skłonny do tak radykalnego odmawiania statkowi bardzo szczególnej (bo ani prawnej ani fizycznej) osobowości na gruncie polskiego prawa, której nie posiadają żadne inne pojazdy, od hulajnogi po samolot. Znamienne jest jednak to, że obowiązki nałożone przez Kodeks morski na statek morski i tak najczęściej wykonuje jego kapitan, choć ta i inne ustawy równolegle obciążają go mnóstwem innych kompetencji.

Skoro mowa o tradycji, trudno nie wspomnieć o niepozbawionym słuszności określaniu kapitana „pierwszym po Bogu” (2). Niepodzielne i dyktatorskie rządy kapitanów nad poddanymi ich woli załogami przeszły do literatury i filmu. Pyrrusowy triumf antykapitańskiego buntu na HMS „Bounty” (28 kwietnia 1789 r.) również. Nawiązujące do twórczości Josepha Conrada-Korzeniowskiego ideały kapitanów statków podnoszących onegdaj polską banderę – także  (3).

Deficyt demokracji na statku morskim jest w pełni uzasadniony a jakiekolwiek próby ustanawiania kolegialnego zarządzania nim kosztem kompetencji kapitana nie są niczym uzasadnione. Warto pamiętać i o tym, że statek jest nie tylko rzeczą, ruchomością, pojazdem, bryłą, ale i mikrokosmosem, hermetycznie zamkniętą społecznością ludzi skazanych na przebywanie w ściśle określonym kręgu osobowym, a zarazem – każdy z osobna – na przejmującą nieraz samotność (4).

Istotą większości ograniczeń praw osób podróżujących statkiem morskim jest unikalny na tle organów państwa status prawny kapitana statku. Art. 53 § 2 Km zobowiązuje wszystkie osoby znajdujące się na statku do podporządkowania się „zarządzeniom kapitana wydanym w celu zapewnienia bezpieczeństwa i porządku na statku” (5); termin „zarządzenie” nie jest tu użyty zbyt fortunnie (nie oznacza bowiem zarządzeń, o których mowa w art. 93 Konstytucji), ważniejsze jest jednak to, że kapitan umocowany jest do dyskrecjonalnego wydawania aktów kształtujących sferę praw i obowiązków jednostki (byle służyły ochronie dóbr wskazanych w art. 53 § 2 Km). Może a nieraz musi decydować on „błyskawicznie, w oparciu o pełne doświadczenie i poczucie dużej odpowiedzialności” (6), w oparciu o cechy składające się (obok przepisów prawa) na pojęcie dobrej praktyki morskiej  (7). Bezwzględne posłuszeństwo wobec zarządzeń kapitana obowiązuje wszystkie osoby obecne na statku (8), zaś od aktów tych nie istnieje droga odwoławcza (z zastrzeżeniem art. 109 ust. 2 ustawy z 5 sierpnia 2015 r. o pracy na morzu  (9)) a jedynym podmiotem władnym je uchylić lub zmienić jest sam kapitan.

Świadomie autokratyczny status kapitana i szeroki zakres jego kompetencji władczych w znaczny sposób oddziałują na prawa i wolności przebywających na statku osób poddanych jego nieograniczonemu zwierzchnictwu i zobowiązanych do posłuszeństwa wobec jego wskazanych wyżej zarządzeń. Niezależnie od praw i obowiązków pasażerów (z tytułu umowy ich przewozu), marynarzy (z tytułu marynarskiej umowy o pracę), ale i pilotów (w świetle art. 221 § 1 Km pozostających podczas pilotowania statku pod kierownictwem kapitana statku pilotowanego), ich prawa i wolności mogą doznać uszczuplenia w szczególnych przypadkach wskazanych zwłaszcza w Kodeksie morskim. Gdyby na statku w podróży wyczerpały się zasoby żywności, kapitan ma prawo zarządzić rekwizycję znajdującego się na statku a przydatnego do spożycia ładunku, w celu jego równomiernego rozdziału (art. 70 § 1)  (10), może też podczas rejsu naruszyć zawartą w art. 41 ust. 1 Konstytucji nietykalność osobistą, korzystając z prawa zatrzymania w osobnym pomieszczeniu osoby, której zachowanie się na statku zagraża bezpieczeństwu statku, ludzi lub mienia (art. 68 § 1 Km) (11), gdyby zaś na statku popełniono przestępstwo, kapitan ma m.in. obowiązek zabezpieczenia dowodów, zawiadomienia prokuratora w siedzibie portu macierzystego, przedsięwzięcia środków odpowiednich dla zapobieżenia uchyleniu osoby podejrzanej od odpowiedzialności karnej, tudzież jej przekazania wraz z zawiadomieniem o popełnieniu przestępstwa właściwemu organowi w polskim porcie, do którego statek zawinie, lub jednostce pływającej Marynarki Wojennej, Straży Granicznej bądź Policji (art. 72 § 1 Km  (12), § 2-7 rozporządzenia Ministra Infrastruktury z 23 lutego 2005 r. w sprawie trybu postępowania kapitana statku wobec osoby podejrzanej o popełnienie przestępstwa przeciwko bezpieczeństwu żeglugi morskiej (13)). Na podstawie § 4 rozporządzenia Ministra – Kierownika Urzędu Gospodarki Morskiej z 7 maja 1983 r. w sprawie zasad i warunków sprzedaży, podawania i spożywania napojów alkoholowych na morskich statkach handlowych, w żegludze międzynarodowej oraz w międzynarodowych portach morskich (14) kapitan może wprowadzić całkowity lub częściowy zakaz sprzedaży, podawania i spożywania napojów alkoholowych na statku  (15), co daje mu w tym względzie uprawnienia szersze niż Radzie Ministrów (!)  (16). Wobec osoby podróżującej bez zgody kapitana („ślepego pasażera”, blindy) ma on prawo wysadzenia jej na ląd lub przekazania na statek płynący do portu, w którym dostała się na statek (art. 187 § 2 Km)  (17); kapitan może też polecić pracownikowi zejście ze statku w porcie, jeśli wymaga tego na bezpieczeństwo statku, załogi lub pasażerów, a także gdy ze względu na brak wymaganej sprawności psychofizycznej lub rzeczywistych kwalifikacji zawodowych ten nie jest w stanie należycie wykonywać pracy na stanowisku określonym w marynarskiej umowie o pracę (art. 39 ust. 1 ustawy z 5 sierpnia 2015 r.). Innymi dokonywanymi przez kapitana ograniczeniami praw marynarzy przewidzianymi w tej ustawie są: możliwość zarządzenia przez kapitana przeszukania pomieszczenia własnego użytku i rzeczy marynarza, wobec którego zachodzi uzasadnione przypuszczenie co do posiadania przedmiotów zagrażających bezpieczeństwu statku lub obecnych na nim osób i ładunku, a w razie ich ujawnienia, prawo usunięcia ich ze statku lub przekazania właściwym władzom (art. 80 ust. 2), przeprowadzanie przez kapitana lub osobę przezeń upoważnioną kontroli stanu pomieszczeń mieszkalnych, w szczególności w zakresie utrzymania czystości i porządku (art. 38 ust. 5 pkt 1), w razie niebezpieczeństwa grożącego statkowi, w szczególności zatonięcia, rozbicia lub pożaru albo w razie konieczności niesienia pomocy innym statkom lub rozbitkom – obowiązek wykonywania, aż do zakończenia akcji ratowniczej, wszelkich poleconych im przez kapitana czynności, wszakże bez narażania siebie na bezpośrednie i oczywiste niebezpieczeństwo utraty życia (art. 81 ust. 1), zaś w sytuacji zagrożenia bezpieczeństwa statku, pasażerów lub ładunku albo w związku z udzielaniem pomocy innym statkom lub rozbitkom – niemożność odmowy wykonywania pracy w czasie godzin nadliczbowych (art. 47 ust. 2 pkt 2)  (18).

Kapitan statku odgrywa ponadto nader istotną rolę w przeprowadzaniu na statku wyborów i referendów  (19). Wedle art. 15 Kodeksu wyborczego w celu przeprowadzenia wyborów Prezydenta, wyborów do Sejmu i Senatu  (20) oraz wyborów do Parlamentu Europejskiego tworzy się obwody głosowania dla wyborców przebywających na polskich statkach morskich znajdujących się w podróży w okresie obejmującym dzień wyborów, jeśli przebywa na nich minimum 15 wyborców i jeśli możliwe jest przekazanie właściwej komisji wyborczej wyników głosowania niezwłocznie po jego zakończeniu (§ 1). Obwody te tworzy minister właściwy do spraw gospodarki morskiej po zasięgnięciu opinii Państwowej Komisji Wyborczej, na wniosek kapitana statku złożony najpóźniej w 30. dniu przed dniem wyborów (§ 3). W świetle art. 6 ustawy z 14 marca 2003 r. o referendum ogólnokrajowym  (21) obwody głosowania dla obywateli polskich przebywających na polskich statkach morskich tworzy się również w celu przeprowadzenia głosowania w takowym referendum (ust. 1 pkt 5) a do obwodów tych stosuje się odpowiednio przepisy Kodeksu wyborczego (ust. 3). W praktyce ma to znaczenie marginalne, jeśli zważyć, że w wyborach prezydenckich i parlamentarnych oraz referendum ogólnokrajowym w 2015 r. głosowano na zaledwie sześciu statkach, w tym MODU „Baltic Beta”, MODU „LOTOS Petrobaltic” (trzykrotnie), RV „Oceania” (dwukrotnie) oraz STS „Dar Młodzieży”, STS „Lê Quý Đôn” i RV „Baltica” (jednorazowo), co stanowi smutny rezultat degradacji polskiej floty i zainteresowania okazywanego przez armatorów wobec tanich bander. Kluczowe w kontekście wyborów i referendum znaczenie ma pojęcie polskiego statku morskiego zdefiniowane w art. 15 § 2 Kw w sposób mocno zawężający, powiada on bowiem, że pojęciu temu odpowiada jedynie statek podnoszący polską banderę i dowodzony przez polskiego kapitana. Definicja ta znacznie odbiega zarówno od przytoczonej w art. 5 i art. 115 § 15 Kodeksu karnego kategorii „[polskiego] statku wodnego”, od niefortunnego „okrętu”, o którym mowa w art. 16 ustawy z 31 stycznia 1959 r. o cmentarzach i chowaniu zmarłych (22), jak i od zawartego w art. 10 § 1 Km określenia „statek o polskiej przynależności”, który ma prawo uprawiać polską banderę i jest zobowiązany ją podnosić; częściowo się one pokrywają, po części zaś są od siebie wzajem mocno odległe. Zakres nieporozumień terminologicznych potęguje fakt, że „polski statek morski” występuje nie tylko w Kodeksie morskim lecz i w Kodeksie cywilnym (art. 953)  (23); skoro jednak wyrażenie to nie jest w Kc zdefiniowane, jednoznaczna odpowiedź na pytanie o tożsamość obu kodeksowych pojęć jest mocno utrudniona.

Oczywiście, to tylko przykłady, abstrahuję bowiem od tych kompetencji kapitana, które nazwałbym cywilno- bądź prywatnoprawnymi, a skupiam się na tych, w wykonywaniu których zachowuje się on jak organ administracji publicznej. Zwracając uwagę na fakt, że kapitan statku – podobnie jak kapitan portu  (24) – organem takim nie jest (jest „za to” przedstawicielem armatora (25)!), do rangi paradoksu czy tytułowego fenomenu urasta fakt zawarcia w ustawach tak daleko posuniętych jego kompetencji w zakresie chociażby przeprowadzania wyborów i referendów, zatrzymania osoby czy przeprowadzenia innych czynności o charakterze publicznoprawnym właściwych dla sytuacji po popełnieniu przestępstwa. Trudno zatem dziwić się, że kapitan statku obarczony jest też przez Kodeks morski (art. 71) obowiązkami z zakresu stanu cywilnego, on to bowiem odnotowuje w dzienniku okrętowym każde urodzenie i każdy zgon na statku, zgłaszając je następnie urzędowi stanu cywilnego lub konsulowi; ponadto, w przypadku śmierci zabezpiecza mienie zmarłego i ewentualny jego testament  (26), przekazując je następnie sądowi rejonowemu lub konsulowi. Nadrzędne w okrętowej hierarchii stanowisko kapitana to i „przywilej i wielka odpowiedzialność”, to zarazem „prawo do podejmowania decyzji każdej jaką uzna on za słuszną, ale też osobist[a] odpowiedzialność za niepowodzenie nawigacyjne”  (27). Nie tylko nawigacyjne. Podzielam wyrażone przez K. Woźniewskiego przekonanie i co do tego, że kapitan statku nie jest organem państwa, i co do tego, że z racji powierzenia mu przez to państwo pewnych funkcji w zakresie prawa karnego przyznana jest mu ochrona właściwa osobom pełniącym funkcję publiczną w rozumieniu art. 115 § 19 Kk in fine  (28).

Na przestrzeni wieków zrodziły się i rozwinęły najrozmaitsze zwyczaje dotyczące wykonywania przez kapitana jego codziennych czynności. Choćby to, że sygnałem rozpoczęcia przezeń czynności służbowych jest włożenie czapki, to, że zawieszenie przez kapitana lornetki na szyi równoznaczne jest z przejęciem służby od oficera pełniącego służbę na mostku, a zdjęcie lornetki oznacza ponowne przekazanie obowiązków oficerowi  (29). Nie jest natomiast zwyczajem (było nim, póki nie inkorporowało go prawo stanowione), że kapitan opuszcza tonący statek jako ostatni, zobowiązuje go bowiem do tego art. 61 $ 2 KM

Oby korzystał z tego przepisu jak najrzadziej.

 *****

1 Por. J. Młynarczyk, Prawo morskie, Gdańsk 2002, s. 76.

2 Stwierdzenie, iż „współgospodarzem statku jest załoga” (E. Koczorowski, J. Koziarski, R. Pluta, Zwyczaje i ceremoniał morski, Gdańsk 1972, s. 62), były aktualne 45 lat temu, w obecnej chwili nie mają one, niestety, nic wspólnego z rzeczywistością.

3 Zob. H. Spigarski, Od wydawcy, [w:] A. Soysal, Kapitanowie oceanicznych szlaków, Gdańsk 2011, s. 7-8.

4 Modele koegzystencji marynarzy opisuje i komentuje L. Milian, Czas wolny marynarzy na morskich statkach transportowych, Szczecin 1972, passim.

5 Zob. J. Młynarczyk, op. cit., s. 113, 202.

6 Z. Borkowski, Relacje porucznika Sikory, Warszawa 1975, s. 234-235.

7 Zgadzam się z B. Załuskim (Socjologiczne aspekty kierowania załogą statku transportowego, „Acta Universitatis Nicolai Copernici”, 1974, Nauki Humanistyczno-Społeczne, z. 62, Socjologia II, s. 164), zdaniem którego są to „zasady najkorzystniejszego w danych warunkach postępowania kapitana podczas niebezpieczeństwa dla ludzi i statku”, czyli „postępowanie zgodne z doświadczeniem i zdrowym rozsądkiem”.

8 Zob. E. Koczorowski, J. Koziarski, R. Pluta, Ceremoniał morski i etykieta jachtowa, Warszawa 2008, s. 57.

9 Dz. U. z 2015 r. poz. 1569.

10 Zob. J. Młynarczyk, op. cit., s. 113. Prawo to służy praktycznej realizacji równości wobec prawa (art. 32 ust. 1 Konstytucji) i prawa do wyżywienia, o którym szerzej A. Oleszko, Prawo do wyżywienia w świetle konstytucyjnych swobód i wolności człowieka, [w:] Państwo – prawo – myśl prawnicza. Prace dedykowane Profesorowi Grzegorzowi Leopoldowi Seidlerowi w dziewięćdziesiątą rocznicę urodzin, Lublin 2003, s. 181-187.

11 Zob. J. Młynarczyk, op. cit., s. 113, 202-203. Przychylam się do zdania G. Sidor (Zatrzymanie osoby przez kapitana statku morskiego, „Studia Iuridica Lublinensia” 2014, vol. 21, s. 212-213), zdaniem której jest to zatrzymanie porządkowe (prewencyjne).

12 I tym razem zgadzam się z G. Sidor (op. cit., s. 217-221) kwalifikującą to zatrzymanie jako zatrzymanie właściwe; zob. też J. Młynarczyk, op. cit., s. 117; P. Radwański, Pozycja prawna kapitana (7). Publiczno-prawne kompetencje, „Nasze Morze” 2008, nr 9, s. 49; B. Zyzda, Publicznoprawne funkcje kapitana statku morskiego, [w:] M. Sadowski i in. (red.), Acta Erasmiana, t. 10, Z badań nad prawem, administracją i myślą polityczną, Wrocław 2015, s. 183-184; szerzej K. Woźniewski, Publicznoprawne funkcje kapitana statku z art. 72 § 1 kodeksu morskiego w sferze prawa karnego procesowego – zarys problematyki, [w:] A. Wiśniewski (red.), Mare liberum. Księga pamiątkowa Profesora Andrzeja Straburzyńskiego, „Gdańskie Studia Prawnicze” 2013, t. XXIX, s. 279 i n.

13 Dz. U. z 2005 r. nr 42, poz. 405.

14 Dz. U. z 1983 r. nr 25, poz. 121.

15 Zob. P. Radwański, Pozycja… (7), op. cit., s. 49.

16 W świetle art. 19 ust. 1-2 ustawy z 26 października 1982 r. o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi (Dz. U. z 2016 r. poz. 487) rząd może jedynie – w drodze rozporządzenia a w sytuacjach wymagających niezwłocznego działania „w innym trybie” (w jakim?!) – wprowadzić, i to na czas określony, ze względu na bezpieczeństwo i porządek publiczny, całkowity lub częściowy zakaz sprzedaży i podawania (już nie spożywania!) alkoholu na obszarze całego kraju albo jego części. Aby pozostać przy alkoholowym wątku, warto dodać i to, że § 2 ust. 1 pkt 1, § 3 oraz § 5 ust. 1 pkt 1 i ust. 2 rozporządzenia Ministra – Kierownika UGM z 7 maja 1983 r. dopuszczają sprzedawanie, podawanie i spożywanie alkoholu m.in. wobec kapitana na cele reprezentacyjne, oraz członków załogi, a także podawanie im i spożywanie przez nich dobowych racji wina w strefie tropikalnej.

17 Zob. J. Młynarczyk, op. cit., s. 113, 198.

18 B. Załuski (op. cit., s. 164) powiada zasadnie, że to „zasady dobrej praktyki morskiej zezwalają kapitanowi nie liczyć się na przykład z uprawnieniami socjalnymi członków załogi”.

19 Zob. P. Radwański, Pozycja… (7), op. cit., s. 49.

20 Z wyjątkiem wyborów uzupełniających do Senatu (art. 283 § 4 Kw).

21 Dz. U. z 2015 r. poz. 318.

22 Dz. U. z 2015 r. poz. 2126.

23 Zob. przyp. 26.

24 Odmiennie Z. Godecki, Status prawny kapitana portu, „Prawo Morskie” 2015, t. XXXI, s. 154 i n.

25 Zob. P. Radwański, Pozycja prawna kapitana (2). Przedstawiciel armatora, „Nasze Morze” 2008, nr 4, s. 38-39.

26 Art. 953 Kc dość szczegółowo opisuje kompetencje „dowódcy statku lub jego zastępcy” w zakresie przyjmowania testamentu; nie mają one bynajmniej charakteru biernego, skoro „dowódca statku lub jego zastępca” m.in. „spisuje wolę spadkodawcy”, odczytuje mu to pismo i je kontrasygnuje – zob. P. Radwański, Pozycja… (7), op. cit., s. 48.

27 B. Załuski, op. cit., s. 164.

28 Por. K. Woźniewski, op. cit., s. 290.

29 Zob. E. Koczorowski, J. Koziarski, R. Pluta, Zwyczaje…, op. cit., s. 63.

 

REJESTRACJA JACHTÓW

REJESTRACJA JACHTÓW

Rok temu, Rada Armatorska SAJ podjęła rozmowy z nowym Ministerstwem Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej na temat liberalizacji i uporządkowania przepisów dotyczących żeglarstwa. Przyjęcie było wręcz entuzjastyczne, dla delegacji SAJ czas znalazł minister i wiceminister oraz jeden z dyrektorów departamentów. Uzgodniono, że pewne propozycje zostaną przekazane bezpośrednio komisji morskiej Sejmu, poprzez jej przewodniczącą. Tak się stało w marcu, że spotkaliśmy się i propozycje przekazaliśmy. Kolejnym zdarzeniem było pismo z ministerstwa w nieco innym tonie, generalnie powiedzmy wymijającym. Kontakty z panią poseł były lakoniczne i do tej pory sprawa nie nabrała rozpędu. Przyjęliśmy z dobrą wiarą, że pęd wydarzeń jest tak wieli, iż trzeba czekać na właściwy moment.

W międzyczasie jednak pojawiła się na stronie rządowej informacja o podjęciu prac nad zmianami w rejestracji jachtów morskich. Postanowiliśmy wrócić do intensywniejszych kontaktów z ministerstwem i stąd pismo wysłane 23 lutego.

Powróciliśmy do części naszych wcześniejszych propozycji, tych, które nie wymagają zmian w ustawach. Oto najistotniejsze fragmenty merytorycznej części naszego pisma:

Przepisy regulujące obecnie tryb rejestracji jachtów morskich wymagają podawania szeregu danych całkowicie zbędnych z punktu widzenia funkcji rejestracji morskiej. Przepisy te przez swoją szczegółowość sprawiają wrażenie reliktu poprzedniego ustroju i tym samym zniechęcają do podnoszenia polskiej bandery na jachtach polskich żeglarzy.

Niezbędne naszym zdaniem zmiany to:
1. Proponujemy dokonanie nowelizacji rozporządzenia Ministra Infrastruktury z dnia 30 kwietnia 2004 r. w sprawie nadawania i zatwierdzania nazwy statku morskiego (Dz.U.2004. nr118. Poz.1237), w ten sposób, by dopuścić powtarzanie się nazw jachtów morskich. Obecnie nazwa jachtu musi być niepowtarzalna. Nawet po wykreśleniu z indeksu nazw statków morskich albo indeksu nazw statków sportowych lub rekreacyjnych może być ponownie nadana dopiero po upływie 5 lat od dnia jej wykreślenia. Wcześniejsze nadanie statkowi takiej „zajętej” nazwy jest możliwe, jeżeli zostanie ona uzupełniona kolejną cyfrą rzymską. Jest to niespotykane w krajach, gdzie liczbę jachtów liczy się w setkach tysięcy i gdzie do jednoznacznej identyfikacji jachtu wystarcza jego numer rejestracyjny.

2. Proponujemy ponadto dokonanie istotnych z punktu widzenia żeglarzy zmian w procedurze rejestracji jachtów morskich, opisanej w rozporządzeniu Ministra Infrastruktury z dnia 23 grudnia 2004 r. w sprawie polskiego rejestru jachtów (Dz.U. 2005 nr 6 poz. 43). Zmiany te powinny polegać na przyjęciu zasady składania wniosków i dokonywaniu rejestracji drogą elektroniczną oraz wprowadzeniu zasady domniemania prawdziwości przedstawianych przez zgłaszającego danych, tj. oczekiwaniu przedstawiania dowodów tylko w wypadkach wątpliwych.
Bardzo istotne jest przy tym, aby ograniczyć zakres danych wymaganych podczas procedury rejestracji jachtu morskiego.

Oto nasze propozycje:

Zgłoszenie jachtu do rejestru powinno zawierać:
1) proponowaną nazwę jachtu oraz nazwy poprzednie – jeżeli zostały nadane;
2) nazwę portu morskiego, położonego na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej, stanowiącego port macierzysty jachtu;
3) sygnał wywoławczy – jeżeli został nadany;
4) określenie głównego materiału kadłuba;
5) długość i szerokość jachtu;
6) pojemność brutto – jeżeli jacht został pomierzony;
7) oznaczenie i adres właściciela lub wszystkich współwłaścicieli jachtu i jego armatora;
8) podstawę nabycia własności jachtu;
9) określenie poprzedniego rejestru i datę wykreślenia z niego – jeżeli jacht był zarejestrowany w innym rejestrze.

Wpis jachtu do rejestru polega na dokonaniu wpisów w elektronicznej księdze rejestrowej. Księga rejestrowa powinna zawierać tylko konieczne dane.

Wpisy w elektronicznej księdze rejestrowej są jawne, za wyjątkiem danych adresowych (…).
W rejestrze wpisuje się nazwę jachtu proponowaną w zgłoszeniu.
Numer rejestracyjny jachtu tworzy skrót POL i kolejny numer z rejestru.

Odmowę wpisania jachtu do rejestru wydaje się w drodze decyzji administracyjnej.
Po wpisaniu do rejestru jacht otrzymuje certyfikat jachtowy, będący dokumentem rejestracyjnym, którego wzór określa załącznik do rozporządzenia. Certyfikat jachtowy stanowi dowód polskiej przynależności jachtu.

Dokumenty stanowiące podstawę wpisów do rejestru stanowią akta rejestrowe, które wraz z księgami rejestrowymi przechowuje się wieczyście.

Tyle nasze pismo. Teraz czekamy na reakcję Ministerstwa.

Stowarzyszenie Armatorów Jachtowych

ŁAŃCUCH

   

ŁAŃCUCH

Łańcuch dobrej woli i kompromisu tyle jest wart, co każde jego ogniwo z osobna, trzymające statek w dobrym miejscu.

                                                           ↓↑

Nie było miejsca dla Ciebie w Betlejem w żadnej gospodzie i narodziłeś się, Jezu, w stajni, w ubóstwie i chłodzie.

↓↑                                                       ↓↑

Wesołą nowinę, bracia, słuchajcie. Niebieską Dziecinę ze mną witajcie.

↓↑                                                       ↓↑

Podnieś rękę, Boże Dziecię! Błogosław Ojczyznę miłą! W dobrych radach, w dobrym bycie Wspieraj jej siłę swą siłą.

 

Ludzie o kamiennych i nieustępliwych sercach, próbują rozerwać ogniwa łańcucha porozumienia i tolerancji. Wzniecają sztormy przysłaniające światło Gwiazdy Betlejemskiej i próbują oderwać statek, nazwany Polską, z kotwicy ocalenia. Trzymaj Kapitanie właściwy kurs w trudnym Świata czasie. Każdy z nas jest ogniwem tego łańcucha i nie pozwólmy go rozerwać.

 

Kapitanowie

NIEPODLEGŁOŚĆ

NIEPODLEGŁOŚĆ

Niepodległość, wolność, suwerenność, honor, ojczyzna, patriotyzm – czy znamy te słowa? Ależ jak można o to pytać! – zawoła niejeden. Przecież to słowa ze sztandarów, plakatów, odezw i mediów, które czytamy, słyszymy i pod którymi często się podpisujemy, czy bezpośrednio, czy też akceptując zasłyszane. Problem jest jednak w rozumieniu tych słów, które, mimo, że w polskim języku wypowiadane, pisane, słyszane, są jednak różnie rozumiane – nie są dla wszystkich tym samym. Każdy ma prawo do własnej interpretacji haseł i pojęć, ale wobec niektórych zbyt duża rozbieżność zdań trochę niepokoi, i wydaje się niewłaściwa. Mógłbym teraz kolejno wyłuszczać swój pogląd w tej sprawie, ale ograniczę się tylko do najważniejszego słowa z pierwszego zdania – NIEPODLEGŁOŚĆ.      Niepodległość, o którą walczyły w Polsce minione pokolenia, wydaje się dla każdego narodu najważniejszą. Wystarczy rozejrzeć się dookoła po dzisiejszym świecie, a zauważymy jak krwawo walczą o nią jeszcze niektóre narody. Nie czujemy tej presji, nie zastanawiamy się nad czymś, co mamy, co jest w tej chwili dla nas oczywistością. Ci, co czuli niewolę na swych barkach już w większości odeszli znacząc jedynie ślad tamtych dni wspomnieniami, które nie zawsze docierają do współczesnych. Dzień Niepodległości jest niewątpliwie takim dniem, który obecnemu pokoleniu winien przypomnieć czas, kiedy samo myślenie o Wolnej Polsce było już przestępstwem, a co dopiero czyny.     Spójrz na siebie – czy świętowałeś ten dzień? Czy wytłumaczyłeś dzieciom swoim jak mają rozumieć słowo niepodległość? Dobrze, jeśli możesz na te pytania odpowiedzieć twierdząco, ale jeśli nie…. Człowiek jest, moim zdaniem, tyle wart, ile szacunku ma dla tych, którzy swoim bohaterstwem minionym dali mu szansę życia w dzisiejszej Polsce. Niepodległość to podstawa słów pozostałych z listy.     Czy istnieje wolność bez niepodległości? – nie.  Suwerenność bez niepodległości też jest niemożliwa, a i pozostałe słowa związane są z tym pierwszym. Wielu z tych, co dzisiaj mówi publicznie o HONORZE nie bardzo wie o czym mówi, a dobro Ojczyzny widzi przez pryzmat swoich interesów prywatnych lub partyjnych. Patriotyzm dla wielu też jest niejednoznaczny, gdyż widać, że niektórzy mylą to pojęcie z nietolerancją, nienawiścią do inaczej myślących.  Moją intencją w tym krótkim eseju na okoliczność Święta Niepodległości jest zwrócenie Waszej uwagi na słowa pozornie powszechne a nieznane – zastanówcie się nad swoim rozumieniem tych pojęć, które na sztandarach, plakatach, hasłach i w mediach, często są bez treści.

LOBO

 

BREXIT

BREXIT

Przyjaciele i Przyjaciółki!

Dzień brytyjskiego referendum okazał się fatalnym i bolesnym dniem dla Wielkiej Brytanii, dla Europy i dla świata.

Ale w pewnym sensie być może taki wstrząs był nam potrzebny.

Postęp, jaki uczyniliśmy, by żyć w świecie otwartości, tolerancji i porozumienia między ludźmi, wymaga nieustannego pielęgnowania i wzmacniania. Nie jest nam dany raz na zawsze. Instytucje, które tworzymy, by nas łączyły, nie mogą być tylko narzędziami w rękach biurokratów. Muszą żyć w naszych sercach i umysłach. Potrzebujemy etyki, ducha, kultury porozumienia i wspólnoty, by rasizm, nacjonalizm i inne mroczne siły, które odesłaliśmy w przeszłość, nie powróciły i nie zapanowały ponownie nad światem.

Kampania referendalna była w znacznej mierze oparta na strachu i egoizmie, na liczeniu osobistych zysków i strat. Nasza społeczność wniosła do tej kampanii światło nadziei i jedności, ale tym razem to nie wystarczyło, by zwyciężyć. Garstka oportunistów wśród polityków i ludzi mediów roztoczyła przerażające wizje i zdołała przekonać 51,9% brytyjskiego społeczeństwa, że za wszystkie ich problemy odpowiada Unia Europejska.

Teraz nie możemy sobie pozwolić na zwątpienie. Tę bitwę przegraliśmy, ale to zaledwie jedno z wielu starć, jakie jeszcze przed nami. Strach i podziały między ludźmi przybierają na sile – od nacjonalizmów destabilizujących kraje Europy, po prezydencką kandydaturę Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych, która może zniweczyć wielopokoleniowy postęp w dziedzinie równości rasowej i praw człowieka. Brexit musi stać się bodźcem do mobilizacji naszego ruchu – iskrą, która na nowo roznieci nasz zapał do budowania pokoju i jedności między ludźmi. Tę pracę rozpoczęli – nauczeni bolesnym doświadczeniem – nasi rodzice i dziadkowie. A naszym zadaniem jest ją kontynuować!

Młodzi ludzie w całej Wielkiej Brytanii poparli Europę olbrzymią większością. Ci sami ludzie przeciwstawiają się Donaldowi Trumpowi i jemu podobnym siewcom nienawiści. To my jesteśmy przyszłością. Musimy tylko wytrwale nieść nasz sztandar, by przekazać go następnym pokoleniom. Zbierzmy dziś całą naszą odwagę i zaangażowanie, by walczyć o nasz wymarzony świat. Przed nami długa droga. Kliknij link i prześlij własne słowa solidarności, nadziei i otuchy na przyszłość:

https://secure.avaaz.org/pl/love_will_win/?bSlzxkb&v=78356&cl=10294331942&_checksum=e8655da25a44a4a54a85c1ea40d646ebed5614ccfe9f746679b2660f7b671005

Przez ostatnie kilka tygodni nasza społeczność świeciła pięknym, jasnym światłem. Setki tysięcy z nas w całej Europie odpowiedziało miłością i jednością na politykę strachu i wrogości. Przekazywaliśmy datki na reklamy społeczne i kampanie, o których gazety pisały na pierwszych stronach. Symbolicznie okazywaliśmy sobie miłość na ulicach największych miast Europy. Wzywaliśmy do usunięcia ze stanowiska redaktora naczelnego gazety, która w szczególnie haniebny sposób sieje nienawiść między ludźmi. Wykonaliśmy tysiące telefonów, by przekonać brytyjskie społeczeństwo do oddania głosu za pozostaniem w UE.

Wielu głosujących – szczególnie starsze wiekiem osoby z wiejskich regionów Anglii – przekonano, że Europa i napływająca do niej fala imigrantów są zagrożeniem dla ich społeczności, wolności i dobrobytu. Niektórzy zagłosowali za zmianą, bo mieli zwyczajnie dosyć status quo. Znaczną część odpowiedzialności za to ponoszą pozbawione skrupułów brytyjskie media, które przeistoczyły się w tępe narzędzia propagandy nawołujące do opuszczenia UE. Jednak my również, jako ruch, musimy znaleźć lepszą odpowiedź na problem migracji. Jeśli chcemy zrealizować nasze polityczne postulaty w tej kwestii, musimy znaleźć dla nich poparcie w ludzkich sercach i umysłach. To słaby punkt w wielu krajach, a ci, którzy chcą podsycać strach i nieufność, skwapliwie go wykorzystują.

Już wkrótce czekają nas nowe i bardzo poważne batalie: Donald Trump w USA, Marine Le Pen we Francji, a w Wielkiej Brytanii – Nigel Farage.

Nasz ruch jest potężny i wciąż przybiera na sile. Wszystkim siewcom nienawiści, którzy próbują nas podzielić, odpowiemy miłością, uporem i determinacją. Ale żeby zwyciężyć, żeby pokonać rozprzestrzeniającego się po świecie wirusa ksenofobii, nacjonalizmu i strachu, nasz ruch musi stać się jeszcze większy i działać jeszcze skuteczniej.

Nawet najczarniejsza noc ustępuje przed brzaskiem poranka. Jak mówiła Jo Cox, zamordowana przed tygodniem brytyjska posłanka i nasza nieodżałowana przyjaciółka: Wszyscy jesteśmy ludźmi. Znacznie więcej nas łączy niż dzieli. Dziś musimy wsłuchać się w siebie wzajemnie i nie dopuścić, by zatriumfowały siły nienawiści, które pozbawiły ją życia. Aby uczcić jej pamięć, kontynuujmy jej pracę. Zanieśmy wszystkim ludziom jej miłość i nadzieję.

Kliknij link i przekaż innym słowa otuchy, jedności i siły. Naładujmy baterie miłością i solidarnością, by przygotować się na zmagania, jakie nas jeszcze czekają. Pokażmy, że nic nas nie powstrzyma:

https://secure.avaaz.org/pl/love_will_win/?bSlzxkb&v=78356&cl=10294331942&_checksum=e8655da25a44a4a54a85c1ea40d646ebed5614ccfe9f746679b2660f7b671005

Z nadzieją i wdzięcznością,

Ricken, Alice, Emma, Christoph, Luis, Iain, Mia, Mélanie, Fatima, Ben, Allison, Rewan, Adam i Dan wraz z całym zespołem Avaaz

BALTIC ACE

Błędy polskich oficerów doprowadziły do katastrofy samochodowca.
„Błędy nawigacyjne, błędy komunikacyjne, zlekceważenie podstawowych reguł zachowania statków na morzu i to na obu jednostkach” wymienia, jako przyczyny katastrofy statku Baltic Ace, serwis internetowy RMF FM, powołując się na raport bahamskiej komisji, do której dotarł dziennikarz radia.
5 grudnia 2012 samochodowiec Baltic Ace typu PCTC (ang. Pure Car – Truck Carrier), pływający pod banderą Bahamów zatonął na Morzu Północnym po kolizji z cypryjskim kontenerowcem Corvus J. Baltic Ace zatrzymał się na głębokości zaledwie 35 metrów, stwarzając zagrożenie dla jednostek przepływających w jednym z najbardziej ruchliwych szlaków żeglugowych na świecie.
Na pokładzie jednostki znajdowała się wówczas 24-osobowa załoga – śmierć poniosło 11 marynarzy, w tym pięciu Polaków. Statek był w rejsie z belgijskiego portu Zeebrugge do Kotka w Finlandii.
Błąd ludzki wymieniany był jako główna przyczyna katastrofy. Teraz, jak wynika z ustaleń bahamskiej komisji, do których dotarł reporter radia RMF FM, wiadomo, że oficerowie wachtowi na obu statkach byli Polakami – w przypadku Corvusa J był to jedyny członek załogi pochodzący z Polski.
– Z raportu wynika – niestety, z przykrością to muszę powiedzieć – że to błędy popełnione przez nich doprowadziły do zderzenia. Błędy po obu stronach. Chodzi o to, że obydwaj oficerowie nie zastosowali się do „międzynarodowych przepisów o zapobieganiu zderzeniom na morzu” (COLREG). Ustalili na radiu UKF własne manewry, własny sposób minięcia się statków. Był on niezgodny z obowiązującymi przepisami. Rozmawiali po angielsku i to niestety bardzo słabym angielskim. To miało wpływ na to, że się nie zrozumieli – mówi reporterowi RMF FM kpt. Cezary Łuczywek, przewodniczący polskiej Państwowej Komisji Badania Wypadków Morskich.
– Mnóstwo błędów. Książkowych. Można będzie na ten temat ze studentami teraz rozmawiać i opowiadać, w jaki sposób nie powinno się prowadzić nawigacji. Cała seria manewrów bezpośrednio przed zderzeniem była błędna – dodaje reporterowi RMF FM kpt. Łuczywek.
Wrak Baltic Ace usunięto w grudniu ubiegłego roku. Operacji podjęło się konsorcjum firm Boskalis i Mammoet Salvage. Rijkswaterstaat, część holenderskiego ministerstwa infrastruktury i środowiska, przyznał ten kontrakt w marcu 2014 roku. Zlecenie obejmowało usunięcie wraku, ładunku (na pokładzie statku, w chwili wypadku, znajdowało się 1400 samochodów) i 540 000 litrów paliwa.
Raport, o którym informuje radio RMF FM, zostanie opublikowany na stronie internetowej Państwowej Komisji Badania Wypadków Morskich.

AL, RMF FM
Fot.: Piotr B. Stareńczak

KAPITAN (?) MICHAŁ I.

KAPITAN(?) MICHAŁ I
„Dobry żeglarz, to nie ktoś wyszkolony technicznie i teoretycznie. Dobry żeglarz to ktoś, kto jest świadomy wartości, etykiety i kultury żeglarskiej, dobry żeglarz to żeglarz pokorny, bo świadomej potęgi wiatru i wody, w końcu to żeglarz otwarty na nowych ludzi, doświadczenia, wyzwania, bo żeglarstwo to, oprócz pasji i przygody, odkrywanie i praca nad własnymi słabościami”
Dla nas to nie są puste słowa, szczególnie weryfikowane przez rzeczywistość…, kiedy spotykamy na swojej drodze kapitana, który tych słów nie rozumie.
Główne przesłanie? Nie pływajcie z kapitanami, o których nikt wam nie jest w stanie nic powiedzieć.
My popłynęliśmy na s/y „Jagiellonia” po Morzu Śródziemnym w ostatnim tygodniu maja 2016, pomimo tego, że o Michale I. (z Wrocławia) praktycznie żadnych informacji nie znaleźliśmy, a dotyczących żeglarskich doświadczeń- nic.
Michał I. był kapitanem podczas rejsu na s/y Jagiellonia na Morzu Śródziemnym, który nie zapoznał się z umiejętnościami czy doświadczeniem żeglarskim załogi, który nie wyznaczył oficerów wacht. Kapitan, który nie zrefował żagli (fok, grot, bezan) przy wietrze 6B i przybierającym na sile. Kapitan, który podczas czterogodzinnej nocnej wachty ani razu nie pojawił się na pokładzie. Skutkiem niepodjęcia decyzji o refowaniu żagli, był rozdarty fok, niekontrolowany zwrot i pęknięta szekla od talii grota. Dla Michała I. był to powód wywołania pozostałej części załogi (sześć osób) na pokład, krzycząc i wprowadzając element paniki.
Bez najmniejszego stresu jedynie dwie dodatkowe osoby na pokładzie ściągnęły porwanego foka, i wymieniły uszkodzoną szeklę. Mimo to decyzją kapitana dalej szliśmy na silniku. Okazało się jednak, że płynąc na silniku, pod falę, przy zafalowaniu 3-4 metry, do zęzy dostaje się woda… Michał I. zachował się tak, jakby był w panice, krzyki, że sytuacja poważna, że nie wiadomo, co się dzieje, ze wszyscy na pokład, że szelki itd. Decyzją kapitana wyłączyliśmy silnik, stanęliśmy w dryf bez żadnych żagli i Michał I. „wcisnął distress”, przekazał informację do SAR’u, że nabieramy wody szybciej niż wypompowujemy. Byliśmy zdziwieni, ponieważ wody nie przybywało jakoś zauważalnie, wciąż nie była widoczna nad gretingami. Żagle sprawne, silnik sprawny, jedyne, co dolegało jachtowi to rozładowane akumulatory i zepsuty alternator – czyli brak prądu, co skutkowało brakiem świateł nawigacyjnych. Michał I. nie wydał załodze żadnych rozkazów poza zrzuceniem żagli, nikt nie otrzymał rozkazu odszukania miejsca ewentualnego przecieku jachtu. W tej sytuacji Kapitan uznał za uzasadnione użycie „distress”. Uznał również za uzasadnione wystrzelenie dwóch flar za rufą kontenerowca, który nas minął. Uznał również za stosowne pójście spać do kajuty, czując się zmęczonym, wachcie natomiast kazał oczekiwać na jednostkę SAR.
Nie uznał za stosowne zapoznanie się ze stanem jachtu, nie uznał za stosowne powiadomienie załogi o dalszych krokach, nie uznał za stosowne nasłuchiwanie przy radiu (spał zamknięty w kajucie), nie uznał za stosowne powiadomienie SAR’u, ze nie potrzebujemy dodatkowej pompy spalinowej, ponieważ nie nabieramy wody w takim tempie by była niezbędna, nie uznał za stosowne rozpoczęcie ręcznego wypompowywania wody z zęzy, nie uznał za stosowne wyjść na pokład w momencie, kiedy przyleciał rescue helikopter by podać nam pompę na pokład.
O ile dla nas ta sytuacja była po prostu absurdalna, aż strach pomyśleć, że gdyby w tym czasie ktoś inny naprawdę potrzebował pomocy, helikopter był zajęty niepotrzebną misją, a łódź SAR’u płynęła kilka godzin by pomóc jachtowi, któremu nic nie dolegało i nadawał się do samodzielnej żeglugi, kontenerowiec Isodora asystował nam kilka godzin, pilnując byśmy nie zatonęli. Wodę wypompowaliśmy dopiero w Santa Eulalia, dokąd SAR zaciągnął jacht po dziesięciu godzinach od wezwania, przez cały ten czas jedynie przy przechyle woda wydostawała się ponad greting. Cała ta niepotrzebna akcja została wyceniona przez SAR na kwotę 5,5 tys. euro, którą zostanie obciążony armator.
Michał I. również nie potrafi wyciągać jakichkolwiek wniosków z doświadczeń, które przeżył. Kilka dni po przygodzie z SAR, w czasie nocnego przelotu Palma de Mallorca– Barcelona ponownie trafił się nam silniejszy wiatr (5-6 przy szkwałach 7). Michał I. jak poprzednio przy dość dużym zafalowaniu postanowił uruchomić silnik i przy całej naprzód płynąć pod falę, obawiając się żeglowania pod żaglami. Decyzja ta doprowadziła do przegrzania silnika i zagotowania wody w układzie chłodzenia.
Pełni obrazu Michała I. jako kapitana dopełniają fakty kilkukrotnego nieumiejętnego odejścia od kei, po oddaniu wszystkich cum po prostu odpływał na pełnych obrotach silnika, rysując rufę czy burtę, brak przemyśleń na temat możliwości wykorzystania cum, szpringów i odbijaczy, brak rozdzielenia zadań załodze przy manewrze odejścia. Nieumiejętnego wiązania najprostszych węzłów, czy klarowania żagla. Nawigowanie jachtem i wyznaczanie kursu w oparciu o mapy i GPS w telefonie komórkowym, co skutkowało przepływaniem niebezpiecznie blisko skał, czy lądu. Rozkręcanie obrotów silnika do powodujących jego przegrzanie się, brak podejmowania jakichkolwiek decyzji dotyczących ożaglowania- refowanie, stawianie i ściągnie żagli, w pewnym momencie należało już do widzimisię załogi. Widoczny strach i nieobycie podczas pracy przy żaglach w nocy. Przywoływanie gwizdaniem „marinero” w marinach. Roszczeniowa postawa na każdym kroku, nie tylko w stosunku do załogi, większe zainteresowanie grą „Angry Birds” niż tym, co się dzieje na pokładzie…. itd.
To wszystko i wiele więcej popchnęło nas do napisania tego tekstu, aby przestrzec innych żeglarzy przed pływaniem z nikomu nieznanymi kapitanami, uważajcie- mogą się okazać mniej doświadczeni od was, i niekompetentni. Naszym celem również jest ostrzec przed Michałem I.
My na pewno z Michałem I. więcej nie popłyniemy w rejs.

Marta Karoń, Łukasz Stocki
Autor zdjęć: Marta Karoń

BRUNATNA PRAWICA

BRUNATNA PRAWICA
Boimy się dziś brunatnej prawicy? Słusznie. Ale przyznajmy: jest ona też naszym dziełem!
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
Na początku swojej kariery Abraham Lincoln przestrzegał Amerykanów przed ślepą wiarą w jednego przywódcę, który odczaruje całe zło i przywróci świetność narodowi. Dowodził spokojnie i rzeczowo, że jedyne, co może uratować republikę, to wykształcenie u polityków i obywateli szacunku dla rządów prawa i konstytucji. Tylko taka „cywilna religia” jego zdaniem uratowałaby państwo przed paroksyzmami demagogii zarówno z prawa, jak i z lewa.

Jak to możliwe

Po kilku miesiącach rządów PiS wielu Polaków się dziwi, jakim cudem ta partia – językiem i metodami działania zbliżająca się do brunatnych dyktatur – zdobyła władzę absolutną. Zadajemy sobie pytanie, dlaczego Polacy w jakimś masochistycznym geście postanowili w pył obrócić własne sukcesy, których byli twórcami po 1989 r. Jak to możliwe, że Polki i Polacy zaufali człowiekowi, który wciąż powtarza, iż „Polska jest w ruinie”, a swoich przeciwników politycznych określa mianem „najgorszego sortu”, „elementem najbardziej zdemoralizowanym, podłym, animalnym”?

Wielu publicystów wskazuje, że powrót PiS do władzy ma podłoże ekonomiczne i socjalne. To jednak tylko część prawdy.

My chcemy zwrócić uwagę na coś innego: od 2005 r. w Polsce prowadziliśmy nieustanny flirt z nacjonalizmem i ksenofobią. Regularnie rządzący ignorowali przy tym konstytucję. Ów flirt z coraz bardziej radykalną prawicą prowadził nie tylko PiS, ale prowadzili także inni: Platforma Obywatelska, Kościół oraz – o czym dziś nie chce nikt pamiętać – nasz Trybunał Konstytucyjny. Dziś – gdy po polskich ulicach bezkarnie maszerują faszyzujące „patrole”, a rząd chce „upaństwowić” kobiece macice i pochwy – zbieramy żniwo naszych poprzednich zaniechań. Kultury obojętności i prywatyzacji życia.

Co do tego, że PiS miał zawsze skłonność do radykalnej prawicy, przekonywać nie trzeba. Wodzowski styl sprawowania władzy, zachwyt nad „zdrową siłą narodu”, banialuki o „ochronie polskości”, „polonizacji banków”, „wstawania z kolan przed możnymi” – to wiadomo od dawna. W dodatku od lat liderzy PiS mówili, że żyjemy w kondominium, a prawo, demokracja i wolne media to fikcja. Znamy dobrze tę retorykę. Jaki PiS, każdy widzi.

Platforma w ramionach populizmu

Dużo ciekawsze są przypadki zachowania innych aktorów społecznych i politycznych. Zacznijmy od Platformy Obywatelskiej, która wygrała kolejno osiem razy wybory. Za każdym razem obiecywała program centrowy i umiarkowany: regulację in vitro, ratyfikację Karty Praw Podstawowych, związki partnerskie, likwidację Funduszu Kościelnego. Ale ta sama partia po każdej wygranej dawała sobie wmówić, że Polacy są konserwatywni, więc postępowe obietnice, które dawały jej zwycięstwo, odkładała na półkę. Stosowany przez PiS i Kościół szantaż bycia za mało tradycjonalistyczną formacją popychał ją w ramiona narodowego populizmu, w co wyborcy prawicy i tak nie wierzyli, a co z kolei zniechęcało jej własny elektorat – umiarkowany i liberalny.

Podamy kilka przykładów. O Karcie Praw Podstawowych zapomniano już na samym początku, projektu ustawy o związkach partnerskich nigdy nie poddano nawet pod głosowanie. Gdy prawica straszyła Trynkiewiczem, rząd Platformy nie tylko spaprał prowokację z dziecięcą pornografią i ludzkimi szczątkami w jego celi, ale też uchwalił potworek prawny o przymusowym leczeniu pedofilów.

Nawet gdy obywatele domagali się zaprzestania dotowania z budżetu budowy Świątyni Opatrzności Bożej (pismo „Liberte” zebrało tysiące podpisów pod petycją w tej sprawie), minister Bogdan Zdrojewski zapowiedział, że na świątynię pieniądze muszą się znaleźć. Nawet nie próbował udawać, że chodzi o „Muzeum Myśli Wszelakiej”! Funduszu Kościelnego nie tylko nie zlikwidowano, ale wręcz w roku wyborczym podwojono – ten haracz okazał się za mały, bo Kościół i tak poparł PiS zarówno w wyborach prezydenckich, jak i parlamentarnych.

Biskupi w biało-czerwonych ornatach

Podobnie zachowywał się Kościół rzymskokatolicki. Wydawałoby się, że organizacja, która za św. Pawłem powtarza, iż nie ma Żyda ani Greka, mężczyzny ani kobiety, niewolnika ani wolnego, będzie szanowała wolną i demokratyczną Polskę, temperując prawicowe nastroje. Okazuje się, że jest wręcz przeciwnie. Otóż wszystkie rządy od lewicy po prawicę pokazywały, że jeśli Kościół wystarczająco intensywnie i wystarczająco długo będzie naciskał, to zawsze dostanie to, co będzie chciał. Biskupi poprzebierali się więc w biało-czerwone ornaty, zaczęli grzmieć, że zagraża Polakom Europa, prawa człowieka, bezbożna Unia, geje, feministki i gender – a z drugiej strony od lat wyciągali rękę po unijne pieniądze, by remontować swoje kościoły.

Hierarchowie mówili pięknie o dobru wspólnym, ale zawsze dziwnym trafem się okazywało, że tak naprawdę chodzi o białych, heteroseksualnych, rzymskokatolickich Polaków płci męskiej, najlepiej w stanie kapłańskim.

Także w kwestii uchodźców sprawa jest niejednoznaczna. Po apelu polskich biskupów o przyjęcie imigrantów niezrozumiałe było milczenie Kościoła, gdy w internecie wylał się hejt na papieża Franciszka, który obmywał nogi uchodźcom. Kościół również słowem się nie zająknął na temat tego, że po zamachach w Brukseli premier Beata Szydło oświadczyła, iż Polska nie będzie jednak przyjmować uchodźców.

Jeśli uważają państwo, że przesadzamy w naszej ocenie, proponujemy porównanie kary dla księdza Wojciecha Lemańskiego, który bronił osób urodzonych z in vitro, oraz księdza Jacka Międlara nazywającego się dumnie „faszystą” i zagrzewającego nacjonalistów do obrony polskości.

Trybunał Konstytucyjny patrzył w prawo

Wreszcie polski Trybunał Konstytucyjny. Wiemy, że dziś to główna ofiara polityki PiS oraz zdecydowany obrońca demokracji, dlatego też jego krytyka jest źle odbierana. Ale nie zmienia to tego, że żadna instytucja nie skręciła Polski równie skutecznie na prawo co Trybunał, i to szczególnie obecny. To TK jeszcze z 1997 r. piórem prof. Andrzeja Zolla radykalnie ograniczył prawo do aborcji. Ten sam profesor Zoll dwa lata temu próbował poprzez Komisję Kodyfikacyjną przywrócić karalność za „doprowadzenie do śmierci dziecka poczętego”.

Tylko w zeszłym roku Trybunał nie tylko utrzymał karalność za „obrazę uczuć religijnych” (co zbliża nas do Iranu i Arabii Saudyjskiej), ale także zalegalizował nieograniczony ubój rytualny zwierząt, noszenie burek oraz rytualne obrzezanie dziewczynek w imię „wolności religii”, którą prezes Andrzej Rzepliński nazwał „źrenicą konstytucji”. Zeszłoroczny wyrok Trybunału w sprawie klauzuli sumienia lekarzy de facto już wtedy zupełnie zdelegalizował aborcję oraz badania prenatalne. Katolickie sumienie lekarskie jest w Polsce królem, nawet jeśli musi umrzeć kobieta, bo – choć płód zagraża jej zdrowiu i życiu – to powinna rodzić.

***

Nasz tekst jest gorzkim wyrzutem wobec polskiej klasy politycznej, prawniczej i kościelnej. Brunatną twarz prawicowej Polski, którą dziś oglądamy w państwowej telewizji, wyhodowaliśmy wszyscy razem. Nikt nie ma czystego sumienia. Latami przymykaliśmy oko i pozwalaliśmy na ograniczania praw kobiet, mniejszości seksualnych, piętnowanie liberałów, a karmiliśmy demona patriotów, „wyklętych”, prawdziwych konserwatystów, „obrońców życia”, kibiców. Bo mieli biało-czerwone opaski, szaliki z orłem czy ornaty – choć widać było, że ich sumienia i serca są brunatne. Karmiliśmy tego demona na tyle długo, że dziś możemy się stać jego ofiarą.

*Kazimierz Bem – pastor ewangelicko-reformowany w USA, publicysta protestancki
**Jarosław Makowski – filozof, teolog i publicysta, radny sejmiku śląskiego z ramienia PO
Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75968,19897656,jak-karmilismy-demona.html#ixzz45X3jujpY

WSPÓŁCZUJĘ POLSCE

Współczuję nam wszystkim, którzy staliśmy się zakładnikami w rękach szaleńców, ludzi owładniętych obsesjami, lękami i kompleksami. Zepsują wszystko, co dobrego udało się zbudować w ciągu 26 lat wolności, ale chroń mnie, Panie, od pogardy. Od nienawiści strzeż mnie, Boże. (Natan Tenenbaum).

Współczuję Polsce. Kraj ten – mój kraj – pękł tak głęboko, że trudno sobie wyobrazić, by kiedykolwiek mógł jeszcze się zrosnąć. Mam wrażenie, że tak głębokich podziałów nie było w czasie rozbiorów, w czasie dwudziestu lat niepodległości między wojnami, w rządzonym przez narzuconą komunistyczną władzę PRL-u, w stanie wojennym. Podział ten idzie przez rodziny, dawne przyjaźnie, miejsca pracy.  Istnieją dwie Polski, obce sobie i wrogie, wyznające inne wartości, inaczej rozumiejące pojęcia takie jak patriotyzm, demokracja, wolność, odpowiedzialność za wspólne dobro, jakim jest nasza ojczyzna. Ci, którzy są za wykopanie tej przepaści odpowiedzialni, mają usta pełne sloganów o wspólnocie, dobru zbiorowym, obronie narodowej tożsamości i tradycji. Marzy się im narzucenie społeczeństwu jedynie słusznej wizji przeszłości, polityki historycznej, zgodnie z którą Polska nie będzie miała na sumieniu żadnych kart wstydliwych i haniebnych, a jedynie heroiczne i chwalebne, o których na polecenie prezesa Kaczyńskiego będzie kręciło patriotyczne superprodukcje Hollywood. Powtarzający te brednie – o zamachu, kondominium, układzie itp. – dzielą się na tych, którzy posługują się nimi cynicznie, manipulując swoimi poplecznikami i wyobraźnią „ciemnego ludu”, i na tych, którzy powtarzają je w dobrej wierze – tym współczuję najbardziej.

Współczuję Polakom – moim rodakom, za których tak często muszę się wstydzić. Podzielonym, zagubionym w otaczającej ich rzeczywistości, zaczadzonym nacjonalizmem, ksenofobią, podatnym na prymitywne manipulacje, populistyczną demagogię, biernym, niebiorącym udziału w wyborach, nieświadomym, że mogliby i powinni mieć wpływ na to, jaki będzie ich kraj, rezygnującym dobrowolnie z przysługujących im praw obywatelskich i niewypełniającym swoich obywatelskich obowiązków, oddającym swój los w ręce podejrzanych partii i prących do władzy arywistów, a swoją wolność i prawa obywatelskie za 500 złotych i inne mętne obietnice.

Współczuję nam wszystkim, którzy staliśmy się zakładnikami w rękach szaleńców, ludzi owładniętych obsesjami, lękami i kompleksami. Doprowadzą oni – jeśli im nie przeszkodzimy – do kompromitacji i izolacji Polski na arenie międzynarodowej, zepsują wszystko, co dobrego udało się zbudować w ciągu 26 lat wolności, doprowadzą do upadku gospodarkę, kulturę, oświatę, zawłaszczą publiczne media, oddając – jak niegdyś – wszystkie te dziedziny życia publicznego w ręce posłusznych wykonawców partyjnych poleceń, ludzi niekompetentnych, ale zaufanych, frustratów owładniętych żądzą zemsty i rewanżu za urojone upokorzenia, przegrywane seryjnie wybory i świadomość własnej marności.

Współczuję ludziom chorym, którzy powinni przebywać w odosobnieniu, nieniepokojeni, poddani terapiom i łagodnym kuracjom. Niektórym z nich oddano we władanie resorty obrony, sprawiedliwości i spraw wewnętrznych, służby kontrwywiadu, niektórych ułaskawiono, łamiąc Konstytucję, niektórym wybaczono dawne apostazje – udostępniając im aparat ścigania, inwigilacji i przemocy. Zagraża to obronności kraju, bezpieczeństwu nas wszystkich, naszym swobodom obywatelskim, elementarnym wymogom i regułom demokracji. Trwa przyspieszony proces łamania praworządności i Konstytucji, niszczenia stojącego na straży prawa Trybunału Konstytucyjnego, unicestwiana fundamentu demokratycznego państwa, jakim jest rozdzielenie władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej, która w demokratycznych społeczeństwach musi pozostawać niezależna od polityków. Przejmowanie przez zwycięskie ugrupowanie – najchętniej pod osłoną nocy – kontroli nad wszystkimi instytucjami państwowymi obserwujemy od dnia wygrania przez nie wyborów. Na szczęście obserwujemy już nie bezczynnie.

Na spontaniczny ruch społecznego protestu władza odpowiedziała kolejnym kłamstwem – pani premier oświadczyła, że manifestacje w obronie demokracji zorganizowane zostały przez tych, którzy utracili władze i przywileje. Otóż oświadczam, że – podobnie jak dziesiątki tysięcy ludzi, którzy wyszli wraz ze mną na ulice – nie utraciłem żadnej władzy ani przywilejów (po prawdzie nigdy ich nie miałem, jeśli nie liczyć władz umysłowych i przywileju kierowania się własnym sumieniem). Nie mogłem – jak wielu rodaków uczestniczących w manifestacjach – dłużej znieść naporu kłamliwej propagandy i bezsilnie obserwować cynicznego bezprawia sprawowanego w oparciu o mandat wystawiony przez 18 procent Polaków głosujących na PiS. W obliczu bezprzykładnego zakłamania i agresywnej bezczelności, wobec dzielenia i obrażania Polaków nie wolno milczeć, trzeba dać świadectwo, wykrzyczeć swój sprzeciw. Dlatego wraz z tysiącami ludzi gorszego sortu byłem w przedświąteczną sobotę na Rynku – i dlatego piszę ten tekst. Każdy z nas ma możność przeciwstawienia się złu i wywieranemu na nas gwałtowi.

Współczuję prezydentowi mojego kraju (bo nie mojemu), pani premier postawionej na czele rządu przez sprawującego faktyczną władzę prezesa ugrupowania, z którego się wywodzą i którego interesów bronią, szermując frazesami o dobru wspólnym. Współczuję im, bo nie tylko – ubezwłasnowolnieni – znosić muszą upokorzenia, pozbawieni wpływu na obsadę stanowisk w rządzie i kluczowe decyzje, które firmują swoimi twarzami, ale też dlatego, że historia sprawiedliwie osądzi ich służalczość, dyspozycyjność i rolę bezwolnych marionetek – co znajduje już wyraz w aktualnych sondażach i w hasłach skandowanych na ulicach i placach wielu polskich miast.

Współczuję poprzedniemu prezydentowi, którego szanuję i którego zasługi doceniam, ale któremu trudno mi wybaczyć – brzemienną w skutki – wyborczą porażkę w fatalnym stylu. Przegranie z plastikowym figurantem wyciągniętym z kapelusza prezesa było, przy tak miażdżącej przewadze na starcie kampanii wyborczej, naprawdę dużą sztuką – i ta sztuka, niestety, bezbłędnie się udała.

Współczuję ludziom oszukanym i naiwnym, którzy dali się nabrać na prymitywne manewry polegające na schowaniu na czas kampanii wyborczej do szafy co bardziej niepopularnych i skompromitowanych polityków – z prezesem na czele – by po zwycięstwie wyborczym z szyderczym śmiechem otrzepać ich z naftaliny, posadzić w pierwszym rzędzie i złożyć w ich ręce odpowiedzialność za losy państwa. Współczuję wszystkim przegranym, którzy z różnych powodów nie skorzystali na transformacji i stali się łatwym celem demagogicznych haseł; frankowiczom, którzy uwierzyli, że prezydent i jego partia ujmą się za nimi; tym, którzy przyklaskują populistycznym wezwaniom do wyższego opodatkowania banków – nieświadomi, że zapłacą za to oni sami: wyższymi prowizjami, odsetkami od kredytów, które trudniej będzie uzyskać.

Współczuję moim dzieciom, jeśli miałyby żyć w państwie wyznaniowym, gdzie zamiast decydować o swoim życiu i wyborach w oparciu o własne sumienie, poczucie przyzwoitości i wolną wolę, otrzymaliby nadzorowany przez rodzimych talibów i katonów zestaw zakazów i zaleceń, za którymi stałyby określone sankcje. To ci stróże moralności, obrońcy różańca, rzekomo obrażanych uczuć religijnych i dobrego imienia Polski decydowaliby, jakie spektakle i filmy mogą Polacy oglądać, jakie budujące lektury szkolne czytać, w co mają wierzyć i jaki światopogląd wyznawać. Mam nadzieję, że do tego nie dopuścimy.

Współczuję wszystkim poplecznikom nowej władzy, którzy skwapliwie, bez konkursów i niezbędnych kwalifikacji, skorzystają z okazji i za cenę posłuszeństwa obejmą stanowiska w służbie cywilnej, mediach, administracji państwowej i rozlicznych instytucjach – bo czas boleśnie zweryfikuje ich nieprzydatność i brak kompetencji, a ucierpimy na tym wszyscy.

Współczuję swoim bliskim, przyjaciołom, ludziom podobnie myślącym, bo wszyscy zapłacimy za nie swoje winy. Współczuję sobie, gdyż staram się, żeby tym, którzy stoją po ciemnej stronie mocy i tak chętnie działają nocą, nie udało się zarazić mnie nienawiścią i pogardą – o czym tak pięknie śpiewał Jacek Kaczmarski – a co przychodzi mi z coraz większą trudnością. Współczuję też sobie – że pisząc ten tekst, powtarzam rzeczy doskonale wiadome, wręcz banalne – nie lubię tego, wiem jednak, iż są sytuacje, w których to, co powiedziano już po stokroć, warto powtórzyć jeszcze sto razy.

Najbardziej współczuć powinienem człowiekowi, który za dzisiejsze podziały ponosi odpowiedzialność największą, który od lat dzieli nas, zatruwa dużą część społeczeństwa podejrzliwością, nacjonalistycznymi obsesjami, paranoją, ksenofobią i lękami – wobec obcych roznoszących pasożyty i choroby, wobec tych, którzy stoją tam, gdzie stało ZOMO, wobec Polaków gorszego sortu, zwanych komunistami i złodziejami, zdrajcami i Targowiczanami, sprzymierzeńcami gestapo, obcych bankierów i salonu (istnienia salonu, jak wiadomo, nie są w stanie znieść ci, którzy nie mają do niego wstępu). Temu agregatowi produkującemu nienawiść, powodującemu tak wiele zła i najgorszych zbiorowych emocji – współczuć ani wybaczyć nie potrafię.

PS. Poglądy zawarte w tym tekście są moimi prywatnymi przekonaniami. Nie wypowiadam ich w imieniu swojego środowiska, w którym – jak w wielu dziś miejscach pracy – są także ludzie inaczej myślący i niepodzielający moich ocen i przekonań. Mają do nich prawo – różnice między nami to jeszcze jeden owoc toksycznej indoktrynacji prowadzonej przez „prawdziwych Polaków”.

JERZY ILLG.

DO PANA PREZESA

DO PANA PREZESA KACZYŃSKIEGO I JEGO AKOLITÓW.

Panie Prezesie, w miniony piątek, z Pańskich ust dowiedziałem się, że jestem człowiekiem gorszej kategorii i genetycznie obciążonym zdradą, nieprawomyślnym i złym — Nie zgadzając się na dzielenie Polaków i Pański atak na Konstytucję Rzeczypospolitej przyłączam się do Jej obrońców.

Dla Pańskiej informacji podaję zatem swój genotyp:

Stanisław SOBIESZCZAŃSKI (por.) — Krzyż Walecznych (4x) za wojnę polsko-bolszewicką;

Władysław SOBIESZCZAŃSKI (por.) — Krzyż Walecznych za wojnę obronną 1939;

Jarosław SOBIESZCZAŃSKI (kpt.) — Krzyż Walecznych za wojnę 1939;

Jan SOBIESZCZAŃSKI (pilot DB 304) — Krzyż Walecznych (4x) za Bitwę o Anglię;

Mikołaj Krzysztof SOBIESZCZAŃSKI (AK „Kolumb” Kedyw) — Krzyż Walecznych za likwidację faszystów.

Listę odznaczeń członków mojej rodziny za zasługi dla Polski i Polaków mógłbym znacznie wydłużyć, ale myślę, że to już wystarczy.

Pragnę przypomnieć Panu, że określenie jednych mianem „najgorszy sort Polaków” implikuje wyodrębnienie drugich, jako nadludzi o jedynym słusznym genotypie.

Pamiętamy, że dehumanizacja zaczynająca się na poziomie języka doprowadziła do faszyzmu… Proszę sobie uzmysłowić, że trzydzieści procent wyborców, to nie CAŁY NARÓD, ale kilka milionów w prawie czterdziesto milionowym społeczeństwie.

 

Kapitan żeglugi wielkiej Tomasz SOBIESZCZAŃSKI – LOBO