ALANDY
GDYNIA 150627
Alandy, moje a właściwie nasze Alandy. Bo przecież rejs na te wyspy wymyślił i na taki rejs nalegał Piętaszek. Przed rejsem gorączkowo przygotowywałem jacht do ostatniej chwili. Jeszcze dwa dni przed wyjściem robiłem przegląd silnika – olej, filtry, wirnik pompy wody, no i trzeba było wykombinować nowy lub naprawić przepalony kolektor wydechowy. Trochę kosztowało mnie to wszystko nerwów i pieniędzy, ale udało się zrobić wszystko na czas. Zgodnie z założeniami wyszliśmy w morze 27 go czerwca (Sobota) o 14:00. Komitet pożegnalny stanowiła Marysia, która przywiozła nas swoim samochodem i jej przyjaciółka Patrycja. Za nim opuściliśmy Marinę w Gdyni stanęliśmy na chwilę przy Lotosie gdzie uzupełniłem paliwo do pełna. Według naszych rejsowych standardów ja zabezpieczałem paliwo, opłaty portowe i stronę techniczno-nawigacyjną rejsu a Piętaszek, jak zawsze, dbał o aprowizację i kulturę rejsową, czyli był naszym intendentem i turystycznym przewodnikiem.
Plan rejsu ułożony był już wiele miesięcy temu dość precyzyjni, ale nie znaczy to, że nie mogliśmy go zmieniać w zależności od pogodowych i innych okoliczności. Jedynymi punktami niezmiennymi w planie był port Turku w Finlandii i Mariehamn na Alandach. Pogoda pozornie nam sprzyjała, ale był i negatywny element zbyt ładnej pogody – brak wiatru, co uniemożliwiało nam wykorzystanie efektywne żagli. Rejs jest planowany na 5 węzłów szybkości, którą winienem utrzymać i brak wiatru powoduje konieczność uruchomienia silnika. Czekanie na wiatr na morzu nie ma sensu. Piętaszek zaproponował wejście nie do Venspilts (Łotwa), jak planowaliśmy, a do bliższego portu Liepaja, gdzie moglibyśmy przespać noc i z porannym, oczekiwanym wiatrem ruszyć dalej. Tak też zrobiliśmy.
Napisz komentarz
Chcesz dołączyć do dyskusji?Zapraszam!