„LOBO DE MAR” na ZATOCE
„LOBO DE MAR” na ZATOCE
Nareszcie powiało. No, może trochę za mocno, bo w porywach w sobotę wiatru było ponad 30 węzłów. Nie dało się postawić w pełni żagli. Żeglowaliśmy na skrawkach płócien, ale była frajda. Jeszcze raz nasz jacht pięknie się sprawdził, osiągając na zrefowanych żaglach 7 węzłów! Tak silne szkwały trochę nas zaskoczyły i było nieco bałaganu do posprzątania w porcie, ale nic to, doznane wrażenia z szybkiej i ostrej żeglugi nas satysfakcjonowały w zupełności. Nasz ukochany Hel przywitał nas lasem masztów. Jeszcze przed tygodniem byliśmy tu jedynym cumującym jachtem a 2 maja trudno było znaleźć dogodne miejsce – udało się. W marinie cumowało wiele znanych nam i zaprzyjaźnionych jachtów. Pogoda wietrzna, ale piękna. Wieczorem robimy sobie grillową kolację i idziemy jeszcze na szantowisko do „Kapitana Morgana”. Pełno żeglarzy, witamy się z wieloma serdecznie, gdyż spotykaliśmy się już w różnych portach. Dobre, zimne piwo z beczki i chór żeglarskich gardeł robiło fantastyczny nastrój. Wspominamy spotkania z załogą „Miss Blue”, pięknym moto-sailerem utrzymanym w stylu retro, śpiewamy a może raczej ryczymy znane nam ulubione żeglarskie piosenki. Patrząc po klimatycznej salce, wypełnionej żeglarzami zdałem sobie sprawę, że byliśmy tu najstarsi, ale jakoś nie odczuwałem tej wiekowej przewagi. Chyba duszą i kondycją jeszcze mi daleko do rzeczywistego wieku. Odnoszę wrażenie, że otoczenie mojego wieku nie zauważa. Wracamy na jacht, jakiś slup krąży po basenie szukając już po ciemku miejsca. Jacht wydaje mi się znajomym. Jeden „Y”-ek dalej jest wolny. Macham do niego i biegnę, aby przyjąć od niego cumy. To zaprzyjaźniony z nami od lat „Magnus”. Cumuje. Witamy się serdecznie i umawiamy na jakąś posiadówę w sezonie – na pewno będzie wiele ku temu okazji.
W niedzielę, po śniadaniu, wybrałem się z wizytą na „Zawiszę Czarnego”, którym dowodzi znakomity kapitan Wiktor LESZCZYŃSKI. „Zawisza” zawinął na Hel w drodze z Bornholmu do Gdyni. Nie mieliśmy zbyt dożo czasu do pogadania, ale zawsze spotkanie z Wiktorem jest mi miłe. Harcerski szkuner zgrabnie odcumował a my poszliśmy tradycyjnie na zewnętrzną plażę Helu. „Tolek”, nasz psi żeglarz, szaleje radując się wolnością. Z przyjemnością patrzymy na harce psa, który w każdego chyba wlewa masę życiowego optymizmu. Okrążamy plażą Hel i lądujemy na obiedzie w naszej ukochanej „Izdebce”. Jemy oczywiści wspaniałe, bielutkie, świeżo złowione, filety z dorsza – rewelka. Pogoda wspaniała – wiatru w sam raz. Klarujemy się do wyjścia i z korzystnym wiatrem 3-4°B żeglujemy do Gdyni. Teraz możemy postawić pełne żagle. Żeglujemy spokojnie, relaksowo. Dwoma długimi halsami podchodzimy do gdyńskiej redy. Pod wieczór wiatr „zdycha” i ostatnie dwie mile płyniemy na silniku. Było pięknie. Humor jedynie mi nieco popsuł jakiś motorowodniak – „pseudo-wodniak”, stając bez uzgodnień z bosmanem na moim stałym miejscu cumowania. Bosman wskazał mi inne i musiałem trochę więcej po-manewrować. Pożegnalna herbatka na jachcie po zacumowaniu i niezupełnie chciany powrót na ląd. Jutro poniedziałek – do roboty.
Witam Panie Kapitanie! Pamiętam dzień w którym miałam możliwość nacisnąć migawkę w Pana telefonie – a w kadrze Kapitan Leszczynki i Kapitan Sobieszczański na Zawiszy. Pozdrowienia od Fundacji Kadry Ze Świata.