ŻEGLARSTWO REKREACYJNE

Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej zapowiada zmiany przepisów w obszarze żeglarstwa rekreacyjnego.

– Po serii spotkań z przedstawicielami tej formy wypoczynku i sugestii płynących z tego środowiska wynika, iż jest potrzeba zmian obowiązujących przepisów, które są zbyt restrykcyjne i hamują rozwój tej branży – wyjaśnia szef resortu Marek Gróbarczyk.

Minister zapowiada, iż w najbliższym czasie zostanie przygotowana nowelizacja aktów prawnych. Głównym celem tych zmian jest wprowadzenie zachęt i popularyzacja tej formy wypoczynku.

– Formę aktywności i rekreacji poprzez żeglarstwo traktujemy jako jeden z istotnych elementów rozwoju gospodarki morskiej – dodaje minister.

rel (MGMiŻŚ)

Żeglarz 269

Zapraszam do pobrania miesięcznika Żeglarz, nr 269 (styczeń 2016 r.), Biuletynu Informacyjnego Polskiego Klubu Żeglarskiego.

Strona miesięcznika: www.zeglarz.info
Informacje o działalności Polskiego Klubu Żglarskiego można znaleźć w Internecie na stronie klubowej www.zeglarzeny.org

WSPÓŁCZUJĘ POLSCE

Współczuję nam wszystkim, którzy staliśmy się zakładnikami w rękach szaleńców, ludzi owładniętych obsesjami, lękami i kompleksami. Zepsują wszystko, co dobrego udało się zbudować w ciągu 26 lat wolności, ale chroń mnie, Panie, od pogardy. Od nienawiści strzeż mnie, Boże. (Natan Tenenbaum).

Współczuję Polsce. Kraj ten – mój kraj – pękł tak głęboko, że trudno sobie wyobrazić, by kiedykolwiek mógł jeszcze się zrosnąć. Mam wrażenie, że tak głębokich podziałów nie było w czasie rozbiorów, w czasie dwudziestu lat niepodległości między wojnami, w rządzonym przez narzuconą komunistyczną władzę PRL-u, w stanie wojennym. Podział ten idzie przez rodziny, dawne przyjaźnie, miejsca pracy.  Istnieją dwie Polski, obce sobie i wrogie, wyznające inne wartości, inaczej rozumiejące pojęcia takie jak patriotyzm, demokracja, wolność, odpowiedzialność za wspólne dobro, jakim jest nasza ojczyzna. Ci, którzy są za wykopanie tej przepaści odpowiedzialni, mają usta pełne sloganów o wspólnocie, dobru zbiorowym, obronie narodowej tożsamości i tradycji. Marzy się im narzucenie społeczeństwu jedynie słusznej wizji przeszłości, polityki historycznej, zgodnie z którą Polska nie będzie miała na sumieniu żadnych kart wstydliwych i haniebnych, a jedynie heroiczne i chwalebne, o których na polecenie prezesa Kaczyńskiego będzie kręciło patriotyczne superprodukcje Hollywood. Powtarzający te brednie – o zamachu, kondominium, układzie itp. – dzielą się na tych, którzy posługują się nimi cynicznie, manipulując swoimi poplecznikami i wyobraźnią „ciemnego ludu”, i na tych, którzy powtarzają je w dobrej wierze – tym współczuję najbardziej.

Współczuję Polakom – moim rodakom, za których tak często muszę się wstydzić. Podzielonym, zagubionym w otaczającej ich rzeczywistości, zaczadzonym nacjonalizmem, ksenofobią, podatnym na prymitywne manipulacje, populistyczną demagogię, biernym, niebiorącym udziału w wyborach, nieświadomym, że mogliby i powinni mieć wpływ na to, jaki będzie ich kraj, rezygnującym dobrowolnie z przysługujących im praw obywatelskich i niewypełniającym swoich obywatelskich obowiązków, oddającym swój los w ręce podejrzanych partii i prących do władzy arywistów, a swoją wolność i prawa obywatelskie za 500 złotych i inne mętne obietnice.

Współczuję nam wszystkim, którzy staliśmy się zakładnikami w rękach szaleńców, ludzi owładniętych obsesjami, lękami i kompleksami. Doprowadzą oni – jeśli im nie przeszkodzimy – do kompromitacji i izolacji Polski na arenie międzynarodowej, zepsują wszystko, co dobrego udało się zbudować w ciągu 26 lat wolności, doprowadzą do upadku gospodarkę, kulturę, oświatę, zawłaszczą publiczne media, oddając – jak niegdyś – wszystkie te dziedziny życia publicznego w ręce posłusznych wykonawców partyjnych poleceń, ludzi niekompetentnych, ale zaufanych, frustratów owładniętych żądzą zemsty i rewanżu za urojone upokorzenia, przegrywane seryjnie wybory i świadomość własnej marności.

Współczuję ludziom chorym, którzy powinni przebywać w odosobnieniu, nieniepokojeni, poddani terapiom i łagodnym kuracjom. Niektórym z nich oddano we władanie resorty obrony, sprawiedliwości i spraw wewnętrznych, służby kontrwywiadu, niektórych ułaskawiono, łamiąc Konstytucję, niektórym wybaczono dawne apostazje – udostępniając im aparat ścigania, inwigilacji i przemocy. Zagraża to obronności kraju, bezpieczeństwu nas wszystkich, naszym swobodom obywatelskim, elementarnym wymogom i regułom demokracji. Trwa przyspieszony proces łamania praworządności i Konstytucji, niszczenia stojącego na straży prawa Trybunału Konstytucyjnego, unicestwiana fundamentu demokratycznego państwa, jakim jest rozdzielenie władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej, która w demokratycznych społeczeństwach musi pozostawać niezależna od polityków. Przejmowanie przez zwycięskie ugrupowanie – najchętniej pod osłoną nocy – kontroli nad wszystkimi instytucjami państwowymi obserwujemy od dnia wygrania przez nie wyborów. Na szczęście obserwujemy już nie bezczynnie.

Na spontaniczny ruch społecznego protestu władza odpowiedziała kolejnym kłamstwem – pani premier oświadczyła, że manifestacje w obronie demokracji zorganizowane zostały przez tych, którzy utracili władze i przywileje. Otóż oświadczam, że – podobnie jak dziesiątki tysięcy ludzi, którzy wyszli wraz ze mną na ulice – nie utraciłem żadnej władzy ani przywilejów (po prawdzie nigdy ich nie miałem, jeśli nie liczyć władz umysłowych i przywileju kierowania się własnym sumieniem). Nie mogłem – jak wielu rodaków uczestniczących w manifestacjach – dłużej znieść naporu kłamliwej propagandy i bezsilnie obserwować cynicznego bezprawia sprawowanego w oparciu o mandat wystawiony przez 18 procent Polaków głosujących na PiS. W obliczu bezprzykładnego zakłamania i agresywnej bezczelności, wobec dzielenia i obrażania Polaków nie wolno milczeć, trzeba dać świadectwo, wykrzyczeć swój sprzeciw. Dlatego wraz z tysiącami ludzi gorszego sortu byłem w przedświąteczną sobotę na Rynku – i dlatego piszę ten tekst. Każdy z nas ma możność przeciwstawienia się złu i wywieranemu na nas gwałtowi.

Współczuję prezydentowi mojego kraju (bo nie mojemu), pani premier postawionej na czele rządu przez sprawującego faktyczną władzę prezesa ugrupowania, z którego się wywodzą i którego interesów bronią, szermując frazesami o dobru wspólnym. Współczuję im, bo nie tylko – ubezwłasnowolnieni – znosić muszą upokorzenia, pozbawieni wpływu na obsadę stanowisk w rządzie i kluczowe decyzje, które firmują swoimi twarzami, ale też dlatego, że historia sprawiedliwie osądzi ich służalczość, dyspozycyjność i rolę bezwolnych marionetek – co znajduje już wyraz w aktualnych sondażach i w hasłach skandowanych na ulicach i placach wielu polskich miast.

Współczuję poprzedniemu prezydentowi, którego szanuję i którego zasługi doceniam, ale któremu trudno mi wybaczyć – brzemienną w skutki – wyborczą porażkę w fatalnym stylu. Przegranie z plastikowym figurantem wyciągniętym z kapelusza prezesa było, przy tak miażdżącej przewadze na starcie kampanii wyborczej, naprawdę dużą sztuką – i ta sztuka, niestety, bezbłędnie się udała.

Współczuję ludziom oszukanym i naiwnym, którzy dali się nabrać na prymitywne manewry polegające na schowaniu na czas kampanii wyborczej do szafy co bardziej niepopularnych i skompromitowanych polityków – z prezesem na czele – by po zwycięstwie wyborczym z szyderczym śmiechem otrzepać ich z naftaliny, posadzić w pierwszym rzędzie i złożyć w ich ręce odpowiedzialność za losy państwa. Współczuję wszystkim przegranym, którzy z różnych powodów nie skorzystali na transformacji i stali się łatwym celem demagogicznych haseł; frankowiczom, którzy uwierzyli, że prezydent i jego partia ujmą się za nimi; tym, którzy przyklaskują populistycznym wezwaniom do wyższego opodatkowania banków – nieświadomi, że zapłacą za to oni sami: wyższymi prowizjami, odsetkami od kredytów, które trudniej będzie uzyskać.

Współczuję moim dzieciom, jeśli miałyby żyć w państwie wyznaniowym, gdzie zamiast decydować o swoim życiu i wyborach w oparciu o własne sumienie, poczucie przyzwoitości i wolną wolę, otrzymaliby nadzorowany przez rodzimych talibów i katonów zestaw zakazów i zaleceń, za którymi stałyby określone sankcje. To ci stróże moralności, obrońcy różańca, rzekomo obrażanych uczuć religijnych i dobrego imienia Polski decydowaliby, jakie spektakle i filmy mogą Polacy oglądać, jakie budujące lektury szkolne czytać, w co mają wierzyć i jaki światopogląd wyznawać. Mam nadzieję, że do tego nie dopuścimy.

Współczuję wszystkim poplecznikom nowej władzy, którzy skwapliwie, bez konkursów i niezbędnych kwalifikacji, skorzystają z okazji i za cenę posłuszeństwa obejmą stanowiska w służbie cywilnej, mediach, administracji państwowej i rozlicznych instytucjach – bo czas boleśnie zweryfikuje ich nieprzydatność i brak kompetencji, a ucierpimy na tym wszyscy.

Współczuję swoim bliskim, przyjaciołom, ludziom podobnie myślącym, bo wszyscy zapłacimy za nie swoje winy. Współczuję sobie, gdyż staram się, żeby tym, którzy stoją po ciemnej stronie mocy i tak chętnie działają nocą, nie udało się zarazić mnie nienawiścią i pogardą – o czym tak pięknie śpiewał Jacek Kaczmarski – a co przychodzi mi z coraz większą trudnością. Współczuję też sobie – że pisząc ten tekst, powtarzam rzeczy doskonale wiadome, wręcz banalne – nie lubię tego, wiem jednak, iż są sytuacje, w których to, co powiedziano już po stokroć, warto powtórzyć jeszcze sto razy.

Najbardziej współczuć powinienem człowiekowi, który za dzisiejsze podziały ponosi odpowiedzialność największą, który od lat dzieli nas, zatruwa dużą część społeczeństwa podejrzliwością, nacjonalistycznymi obsesjami, paranoją, ksenofobią i lękami – wobec obcych roznoszących pasożyty i choroby, wobec tych, którzy stoją tam, gdzie stało ZOMO, wobec Polaków gorszego sortu, zwanych komunistami i złodziejami, zdrajcami i Targowiczanami, sprzymierzeńcami gestapo, obcych bankierów i salonu (istnienia salonu, jak wiadomo, nie są w stanie znieść ci, którzy nie mają do niego wstępu). Temu agregatowi produkującemu nienawiść, powodującemu tak wiele zła i najgorszych zbiorowych emocji – współczuć ani wybaczyć nie potrafię.

PS. Poglądy zawarte w tym tekście są moimi prywatnymi przekonaniami. Nie wypowiadam ich w imieniu swojego środowiska, w którym – jak w wielu dziś miejscach pracy – są także ludzie inaczej myślący i niepodzielający moich ocen i przekonań. Mają do nich prawo – różnice między nami to jeszcze jeden owoc toksycznej indoktrynacji prowadzonej przez „prawdziwych Polaków”.

JERZY ILLG.

ZAŚLUBINY Z MORZEM W PUCKU

Wczoraj, tj. 10 lutego, minęło 96 lat od dnia, gdy generał Józef Haller, dowódca Frontu Pomorskiego, na znak zaślubin Polski z Bałtykiem, wrzucił do morza platynowy pierścień. W rocznicę tego wydarzenia w Pucku odbędą się uroczystości upamiętniające powrót naszego wojska na morskie rubieże Bałtyku. W miejscu, gdzie po II wojnie światowej stanęły Puckie Zakłady Mechaniczne (obecnie rejon przemysłowy miasta) wmurowano słup graniczny z wyrzeźbionymi od strony morza orłem Jagiellonów, a od strony lądu tekstem: „Roku Pańskiego 1920, 10 lutego Wojsko Polskie z gen. Hallerem na czele objęło na wieczyste posiadanie polskie morze”. Główne uroczystości odbyły się wczoraj w Pucku. W uroczystościach wziął udział Prezydent RP Andrzej Duda oraz Dowódca Generalny RSZ generał broni Mirosław Różański. Delegacje Marynarki Wojennej, wraz z asystą honorową, uczestniczyły we wszystkich uroczystościach upamiętniających datę 10 lutego 1920 roku. Uroczystości rozpoczęły się o godzinie 9:30 na Rynku Miasta w Pucku, gdzie zaproszonym gościom wręczone zostały Pierścienie Generała Hallera oraz pamiątkowe medale. Po mszy świętej uroczystości przeniosły się do Portu w Pucku, gdzie punktualnie o godz. 12, przy akompaniamencie Orkiestry Reprezentacyjnej, z pokładu śmigłowca Marynarki Wojennej Anakonda został złożony wieniec na wody Zatoki Gdańskiej.

Zaślubiny Polski z morzem

Koniec I wojny światowej i postanowienia Traktatu Wersalskiego z 28 czerwca 1919 r. przyniosły Polsce wyczekiwaną i wywalczoną niepodległość – po ponad 100 latach niebytu politycznego. Z niepodległością natomiast zawsze nierozłącznie wiązano uzyskanie dostępu do morza, W świadomości wielu Polska Niepodległa oznaczało – Polska Morska. 10 lutego 1920 r. jest dniem, w którym te nadzieje się zrealizowały i Polska powróciła nad Bałtyk. „Wojsko polskie (…) z generałem Hallerem na czele objęło na wieczyste posiadanie polskie morze” – głosi tekst na okolicznościowym słupie umieszczonym dla upamiętnienia tej historycznej chwili na puckim wybrzeżu. Konferencja w Wersalu i jej rezultaty były preludium do ostatecznego powrotu Polski nad Bałtyk. Gorącym orędownikiem tego pomysłu była delegacja polska na tę konferencję. Ignacy Paderewski, mówiąc o Pomorzu, porównywał je do okna na świat i płucach, bez których Polska nie może oddychać. Kamieniem milowym tej działalności był dekret Marszałka Piłsudskiego z 28 listopada 1918 roku, który tworzył w państwie jeszcze bez ostatecznie ukształtowanych granic marynarkę polską przy Ministerstwie Spraw Wojskowych. To posunięcie to ewidentny dowód na to, że rodzące się państwo polskie świadome było swoich odwiecznych związków z morzem. W Wersalu 28 czerwca 1919 r. przyznawano Polsce dawne Prusy Zachodnie, część Prus Królewskich i 140-kilometrowe wybrzeże, a także niewielkie wpływy w Wolnym Mieście Gdańsku. To pozwalało nie tylko na przeorientowanie gospodarki nowo powstającego państwa, ale także na zupełnie nową koncepcję obronną. Jednakże przede wszystkim było symbolicznym powrotem do Macierzy, zakreśleniem koła nad okresem historycznych niepowodzeń, zapowiedzią kontynuowania tradycji świetności, jaką Polska cieszyła się za panowania Jagiellonów. Przejmowanie terenów traktatowych nastąpiło na mocy umowy polsko-niemieckiej na początku 1920 r., kiedy to Niemcy ratyfikowały traktat wersalski. Pod względem operacyjnym, odpowiedzialność za to przedsięwzięcie powierzono Frontowi Pomorskiemu, składającemu się z dawnej polskiej armii we Francji, tzw. Błękitnej Armii. Dowódca frontu, gen. Józef Haller, mówił do swoich żołnierzy tymi słowami (Rozkaz dzienny nr 12, z dnia 10 lutego 1920 r.) : „Idziemy nad polskie morze – idziemy w kraj odwiecznie polski, wielokrotnie wydzierany nam przez wrogą siłę niemiecką. Ale tęższą i większą jest moc polska – moc polskiego oręża i polskiego ducha.(…)Wraca do Polski ziemia polska, ziemia zroszona krwią męczeńską polskiego biskupa św. Wojciecha, gdzie niegdyś tylu znakomitych rodaków działało, gdzie żył i pracował człowiek, co wstrzymał słońce, ruszył ziemię – polskie go wydało plemię(…), skąd w czasach upadku wyszło tyle obrońców swobody narodu(…)Niech żyje zjednoczona nasza Polska!”. Na miejsce odchodzących oddziałów i administracji niemieckiej wkraczało polskie wojsko i administracja. Do urzędów i instytucji wracali polscy urzędnicy. Rozpoczynało się normalne życie, którego próbą stabilizacji stały się wybory: do władz centralnych i samorządowych. Pod względem prawnym i faktycznym Pomorze stawało się polskie. Dopełnieniem, symboliczną kropką nad „i”, która otwierała nowy rozdział w historii Polski, stały się zaślubiny. Akt ten wpisywał się w długą tradycję historyczną. Pierwsze obrzędy nad morzem, swoisty sakrament chrztu odprawił biskup Reinbern w roku 1000, a zwyczaj rzucania wieńców do wody kultywowały już przedchrześcijańskie społeczności słowiańskie. Dla symbolicznego podkreślenia królewskiego prawa otwierania i zamykania żeglugi, Zygmunt Stary w 1526 r. wypłynął z wojskiem z Gdańska na pełne morze. Zaślubiny z morzem stały się w Polsce niemal rytuałem, którego wypełnianie ma podkreślać odwieczne związki kraju z Bałtykiem i wagę, jaką się mu przypisuje. Przetrwał on do dziś i jest wyrazem zamanifestowania niesłabnącej świadomości morskiej społeczeństwa polskiego. Generał Józef Haller nadał uroczystościom zaślubin Polski z morzem w Pucku charakter nadzwyczaj podniosły i szczególny. W pierwotnych planach uroczystości zaślubiny nie były przewidziane. Jednakże w Gdańsku, gdzie Haller zatrzymał się w czasie swojej podróży do Pucka, starosta dr Józef Wybicki podarował generałowi dwa platynowe pierścienie – dar gdańskiej Polonii, które ten w Pucku wrzucił w ceremonialnym akcie zaślubin do morza. Następnie podpisał także pamiątkowy dokument – dyplom aktu zaślubin, którego autorem formy plastycznej był oficer Marynarki Wojennej – Henryk Uziembło. W uroczystym orszaku, na czele z rybakiem kaszubskim, niosącym chorągwie kościelne, generał Haller wraz z wyższymi oficerami i generałami ruszył na koniu ku zatoce puckiej. Po uroczystych przemówieniach, przy dźwiękach hymnu narodowego i salw armatnich, chorążowie pocztów sztandarowych zanurzyli sztandary w wodzie morskiej na znak zaślubin. Po mszy polowej, generał wrzucił do wody jeden pierścień, a drugi pozostawiając na swoim palcu. Symbolicznym stwierdzeniem generała: „Zaślubiam cię na znak rzeczywistego i wieczystego naszego panowania” dokonał się akt zaślubin, powracający ostatecznie i na trwałe Polskę morzu i morze Polsce. Do ważnych osobistości uczestniczących w uroczystościach należeli: minister spraw wewnętrznych Stanisław Wojciechowski, reprezentant naczelnika państwa i wicepremier Wincenty Witos, wojewoda pomorski Maciej Rataj, wiceadmirał Kazimierz Porębski oraz wiele innych osobistości krajowych i zagranicznych. Puck dzięki tym wydarzeniom przeszedł do historii. Był wówczas również pierwszym i jedynym portem wojennym Polski, a przez długi czas tutaj mieściła się siedziba Dowództwa Marynarki Wojennej i stacjonował Morski Dywizjon Lotniczy.

Z kart historii

Pierwsze w naszej historii obrzędy nad morzem odprawił biskup Reinbern w roku 1000 (był to swoisty sakrament chrztu). Zwyczaj rzucania wieńców do wody (odmiana symbolu koła) kultywowały dawne społeczności słowiańskie jeszcze przed przyjęciem chrześcijaństwa. Ceremoniał ten przetrwał do współczesności. Pewnym symbolem wszystkich polskich usiłowań panowania na morzu jest scena 1526 r., kiedy to król Polski Zygmunt Stary wypływa ze świtą i wojskiem z Gdańska na pełne morze okazując w ten sposób, że prawo otwierania i zamykania żeglugi należy do ostatniej instancji, do królów Polski. Zaślubiny z morzem (w przypływie entuzjazmu społeczeństwa do posiadania własnego morza) odbywały się w okresie przedwojennym w wielu rejonach naszego kraju np.: w Warszawie – zaślubiny „Rodła” z Wisłą (Polacy z Niemiec), 24 czerwca 1920 r. nawiązano do zaślubin w Gdyni, ślubowano nawet w Zakopanem. Jeszcze przed zakończeniem II wojny światowej żołnierze I Armii Wojska Polskiego ślubowali morzu w Kołobrzegu – 8 marca 1945 r., 6 kwietnia w Gdyni. Ceremoniał zaślubin z morzem przetrwał dziejowe wzloty i upadki i w dalszym ciągu jest znaczącym przykładem świadomości morskiej. W 1994 r. na XV Zjeździe Ligi Morskiej został ustanowiony „Pierścień Hallera”, którym została uhonorowana m.in. Marynarka Wojenna.

rel (3.FO) 

Źródło: PORTALMORSKI

NIEZNANA GDYNIA

Trudno pisać o sztuce, o malarstwie, o pasjach ludzi, kiedy otoczenie często próbuje obniżyć rangę twórców nazywając ich „amatorami”.  Nieraz zastanawiałem się nad tym dziwnym podziałem talentów ludzkich, a szczególnie wówczas, kiedy zdarzało mi się widzieć na wystawach kicze wykonane przez t.zw. „artystów profesjonalnych”. Przez wiele lat byłem szefem Stowarzyszenia Działaczy Kultury Morskiej, organizacji, która z założenia wspierała wszystkich tych, którzy chcieli wyżyć się w sztuce, czy to w malarstwie, rzeźbie lub innej dziedzinie dającej upust ich fantazji.

Spotkałem na statkach artystów, naprawdę prawdziwych artystów, którzy w wolnych chwilach, których nie mieli zbyt dużo, tworzyli swoje małe dziełka i cieszyli się, jeśli ktoś w ogóle chciał to obejrzeć. Organizowałem w kraju wystawy dla takich twórców, gdyż wielu z nich warto było w jakiś sposób wypromować, pokazać, dać satysfakcję zaistnienia.

W miniony poniedziałek (8/2) byłem na wernisażu jednego z takich pasjonatów, Marka Koguta, który od lat mocuje się z paletą chcąc przekazać otoczeniu wizję swojego świata. Na wernisażu było wyjątkowo dużo ludzi – przyjaciół, znajomych i zupełnie obcych mu ludzi, którzy na temat tego, co pokazywał autor gorąco dyskutowali.  Wystawa poświęcona jest 90-leciu miasta Gdynia. Autor wykonał heroiczną pracę, malując na bazie fotografii, rycin i szkiców, nieistniejące już dziś obiekty starej Gdyni. Jego obrazy tworzą pewien klimat, sprzyjają refleksji, budzą wspomnienia i czasem tęsknotę za jakimiś momentem ze starego życia, szczególnie u tych, którzy jeszcze tamte czasy pamiętają. Nie chcę oceniać tego malowania, jako malarstwo, raczej jest to dobra, poprawna technicznie ikonografia epoki, którą się z przyjemnością ogląda. W tego typu malarstwie trudno wyjechać za pewne obowiązujące ramy.  Jestem przekonany, że te jego prace posłużą niejednemu publicyście piszącemu o starej Gdyni za ikonografie do treści.  Autor, Marek KOGUT, pracował nad tymi obrazami 4 lata. Niemal każdy obraz jest zagadką dla zwiedzających; gdzie to było? Co to jest? Czy jeszcze to stoi? Jak to przebudowano?

Zajrzyjmy do gdyńskiej RIVIERY, spójrzmy na starą Gdynię oczami rybaka Marka KOGUTA – naprawdę warto.

 

LOBO

400-metrowy KONTENEROWIEC NA MIELIŹNIE!

Kontenerowiec klasy ULCV (Ultra Large Container Vessel) osiadł na mieliźnie na wejściu do portu w Hamburgu. Jednostka należy do China Shipping Container Lines (CSCL).Zbudowany w 2015 roku CSCL Indian Ocean wszedł na mieliznę na Łabie w środę, 3 lutego, w godzinach wieczornych (jak podają zagraniczne media około 21.30). Statek był w rejsie z Felixstowe w Anglii do terminalu kontenerowego: Eurogate Container Terminal Hamburg GmbH. Na pomoc wysłano pięć holowników, jednak nie były one w stanie uwolnić pływającego pod banderą Hongkongu giganta. Kolejna próba zostanie podjęta dzisiaj, tj. w czwartek, prawdopodobnie po południu. Zagraniczne media spekulują co do przyczyny wypadku – miałby to być problem z zasilaniem lub błąd nawigacyjny, jednak nie ma oficjalnej informacji na ten temat.

Aktualizacja, piątek, 5 lutego: 

Nie udała się kolejna próba ściągnięcia z mielizny kontenerowca klasy ULCV (Ultra Large Container Vessel) CSCL Idian Ocean. Jednostka od środy, 3 lutego znajduje się na rzece Łaba na wejściu do portu w Hamburgu. Jak zapowiadają lokalne władze, dzisiaj odbędzie się trzecia próba uwolnienia jednostki. Jeśli tym razem dojdzie do skutku, CSCL Indian Ocean zostanie odholowany do portu.

We wtorek, 9 lutego w bardzo wczesnych godzinach porannych przystąpiono do czwartej już operacji ściągnięcia z mielizny kontenerowca CSCL Indian Ocean. Akcja z udziałem 12-stu holowników zakończyła się sukcesem. 400-metrowy kontenerowiec obecnie cumuje w porcie w Hamburgu, gdzie przejdzie przegląd pod kątem ewentualnych uszkodzeń.

Aktualizacja, piątek, 10 lutego: 

Przypomnijmy, że kontenerowiec będący w rejsie z Felixstowe w Anglii do terminalu kontenerowego: Eurogate Container Terminal Hamburg GmbH osiadł na mieliźnie 3 lutego w późnych godzinach wieczornych. Przez niemal tydzień próbowano uwolnić jednostkę.

Źródło: PortalMorski

DZIEŃ PODRÓŻNIKA

Styczniowe spotkanie z cyklu „Dzień Podróżnika” odbędzie się w towarzystwie Radka Kowalczyka – współpomysłodawcy i współorganizatora reaktywacji Samotniczych Bałtyckich Regat o Puchar Poloneza oraz Wielkiej Żeglarskiej Bitwy o Gotland – najtrudniejszych regat bałtyckich. Na jachcie Calbud startował w Regatach Mini Transat, które uznawane są za najtrudniejsze regaty na świecie. Odbywają się co dwa lata, a ich uczestnicy muszą samotnie pokonać ponad 8 tys. km z Francji do Brazylii. Zmagania Radka Kowalczyka podczas regat Mini Transat 2015 cały Szczecin obserwował z zapartym tchem. Regaty okazały się dla bohaterskiego żeglarza wyjątkowo trudne, po zderzeniu z niezidentyfikowanym obiektem, nowoczesna łódź zaczęła nabierać wody i bardzo szybko się przechyliła.

– Współrzędne tego wypadku zapamiętam do końca życia, bo moje życie zależało właśnie od zapamiętania tych kilku cyfr. Uderzenie było tak silne, że przechyliło jacht jak łupinę orzecha i na pokład wdarła się lodowata woda – mówił w rozmowie z Radiem Szczecin, Radek Kowalczyk.

Historia zakończyła się szczęśliwie, choć start ten na pewno nie przebiegł tak, jak żeglarz go zaplanował. Czy wystartuje w kolejnych regatach? Na te i inne pytania odpowie w najbliższą niedzielę, 31 stycznia.

„Dzień podróżnika”, niedziela, 31 stycznia, godz. 13, CKE Stara Rzeźnia ul. Tadeusza Wendy 14, Szczecin, wstęp wolny.

rel (CKE Stara Rzeźnia)