SPOTKANIE Z HAMLETEM [Film]

SPOTKANIE Z HAMLETEM

SPOTKANIE Z HAMLETEM

LOBO DE MAR – Rejs 11927

Jak zawsze nasze letnie eskapady są dużo wcześniej planowane. Jeszcze w zeszłym roku, zaraz po powrocie z Alandów, wymyśliliśmy sobie wizytę na Zamku Kronborg zwanym Zamkiem Hamleta. Wielokrotnie przepływając Sund marzyło mi się odwiedzenie tego miejsca. Dopiero teraz, kiedy mam własny jacht, mogłem to zrealizować. Początkowo planowałem też zawiniecie do portu Kalundborg po zachodniej stronie Zelandii, który był moim pierwszym zagranicznym portem, gdzie byłem w roku 1966. Życie jednak nieco zweryfikowało nasze plany. Awaria sprzęgła, którą osobiście usunąłem, opóźniła nasze wyjście o trzy dni i z Kalundborgu trzeba było zrezygnować. Zamiast w sobotę, kiedy wyszliśmy do Władysławowa i wróciliśmy, po stwierdzeniu braku biegu wstecznego, do Gdyni, we właściwy rejs wyszliśmy dopiero we wtorek.

Pogada na starcie była piękna i sprzyjająca żegludze. Pierwszego dnia, po przepłynięciu 68 mil, wchodzimy wieczorem do Łeby. Nieduża ciasna Marina, ale miejsce znaleźliśmy. Następnym portem miało być Darłowo, ale wojsko zamknęło poligony nr.6 i 6A i okrężny rejs do Darłowa nie miał już sensu. Popłynęliśmy do Kołobrzegu, gdzie dotarliśmy w nocy (02:30). Kołobrzeg był naszym ostatnim polskim portem przed skokiem przez Bałtyk. Ponieważ prognozy na rejon Szczecina i Sassnitz były złe, zapowiadano nawet sztormowe zachodnie wiatry, postanowiliśmy popłynąć na Bornholm i porty szwedzkie. W Kołobrzegu spędziliśmy cały dzień, robiąc ostatnie zakupy prowiantowe i uzupełniając paliwo. Kołobrzeg dorobił się nowego basenu żeglarskiego. To teraz jedna z ładniejszych Marin polskiego wybrzeża. Port Ronne nie jest dobrym portem dla żeglarzy. Brak tam dobrej mariny dla gości. Istniejąca klubowa, na północ od miasta, jest ciasna, płytka i w zasadzie niedostępna. Cumujemy w porcie pasażerskim, gdzie już poprzednio byłem, tak tym jachtem jak i wcześniej BRYZĄ H. Wysoka betonowa keja, trudna do zacumowania. Jesteśmy jedynym jachtem tu cumującym. W samym rogu basenu są schodki, do których się przyklejamy. Jest prąd i dobre sanitariaty – to nam wystarcza na nocleg. Wychodzimy zaraz po śniadaniu. Marzyło nam się osiągnięcie Gislov, ale pogoda zdecydowanie się pogorszyła. Powiało silnie z zachodu. Ponadto odczuwalny był coraz silniejszy wschodni prąd. Szybkość nam znacznie spadła a i kierunek żeglowania nie był zupełnie zgodny z naszymi życzeniami. Wieczorem byliśmy dopiero na wysokości Ystad i do tego portu na nocleg weszliśmy. Marina dużą, piękna, nowoczesna i komfortowo wyposażona. Byliśmy w porcie o 20:00 i w licznych barach i restauracjach było mnóstwo ludzi. Marina żyła swoim wieczornym rytmem – było pięknie. Następnego dnia rano na zewnątrz wiało nieźle. Przez chwilę zastanawiałem się nad wyjściem – analizowałem prognozy. Nie zanosiło się na jakieś korzystne zmiany, ale też nie było widać jakiegoś istotnego pogorszenia. Kierunek i siła wiatru bez zmian. Wychodzimy. Żmudna żeglarska harówka – do brzegu i od brzegu. Halsujemy w miarę długimi halsami starając się przesuwać na zachód. Przed wieczorem jesteśmy dopiero na wysokości Gislow, gdzie w zamierzeniach mieliśmy być wczoraj. Do kanału Falsterbo przy tym wietrze nie dotrzemy przed północą. Decyzja mogła być tylko jedna – nocujemy w Gislow. Stajemy przy znanej nam rybackiej kei. Jest woda, prąd i swobodnie dostępny prysznic z gorącą wodą. Kąpiel, kolacja i w koję. Do Helsingor pozostało nieco ponad 50 mil. Powinniśmy tam jutro dotrzeć. Wstajemy wcześnie i już o 08:00 jesteśmy w morzu. Z mozołem upartego żeglarza halsujemy aby jak najszybciej wejść w kanał, który dawał osłonę od wiatru i fali. Na otwarcie mostu musimy czekać 1,5 godziny. Na betonowej dalbie, do której przycupnęliśmy, pod hakiem cumowniczym mewa uwiła sobie gniazdo gdzie złożyła 3 jajka. Wykorzystanie przez nas tego haka spowodowało przykrycie gniazda przez hak i uczynienie gniazda niedostępnym. Mewa, która przyleciała na ten czas do gniazda, nie mogła się do niego dostać. Latała, skrzeczała, próbowała wyjąć z gniazda jajka. Trzeba było jej pomóc. Haka nie można było przestawić, bo trzymał się na nim nasz jacht, ale gniazdo udało mi się przesunąć po betonie dalby tak, że było ono swobodnie dostępne. Ułożyłem starannie trzy jajka w gnieździe i czekaliśmy na efekt naszych działań.  Radość nam sprawiła mewa, która okrążywszy kilkakrotnie nasz jacht, potem swoje gniazdo w nowym miejscu, usiadła na nim i przyglądając się nam z uwagą otuliła swoje jajka skrzydełkami. Całkowicie zaakceptowała nasze działania. Było nam bardzo miło. Otworzono most. Teraz jak najszybciej na północ. Wieje piątka z NW-u. Żeglujemy ostro do wiatru wzdłuż szwedzkiego wybrzeża. Czym bliżej mostu Øresundsbron (Kopenhaga-Malmo), tym bardziej był odczuwalny silny prąd północnej wlewki. Szybkość nam spada. Po minięciu lewą burtą wyspy Ven prąd był tak silny, że notacja naszej szybkości względem dna wyniosła 2 do 3 węzłów. Tym czasem Czernikiejew (log wiatraczkowy względem wody) pokazywał 5 do 6 (!?). Przez wąski przesmyk między Helsingor a Helsinborg gnana silnym północno-zachodnim wiatrem wlewa się do Bałtyku woda z Kattegatu popychana wodą z Morza północnego. 160710 LdM 11927 (131)W Sundzie woda przyspiesza do kilku węzłów. Trudno tutaj żeglować w tym czasie. Na wysokości160710 LdM 11927 (122) latarni Raa włączam silnik i zrzucam żagle. Ostatnie mile dłużą się niemiłosiernie. Staram się nie patrzeć na log. Wydaje się, że Helsingor wciąż jest w tej samej odległości, co 15 minut wcześniej. Jednak w końcu docieramy. Było już grubo po 10-ej, kiedy weszliśmy do awanportu potężnej, rozczłonkowanej mariny. Krążymy po basenach szukając wolnego miejsca. Robimy kilka kółek. Jest już ciemno. W końcu Piętaszek dostrzega dziure miedzy jachtami. Bez zastanowienia wciskam się w to jedyne wolne miejsce. Cumowanie dziobem do kei i rufa miedzy palami. Piętaszek bardzo nie lubi takich miejsc, ale nie wybrzydzamy. Stoimy. Dochodziła jedenasta. Idziemy zarejestrować nasz postój wyłupując w automacie Tellycard na prąd i sanitariaty. Bierzemy kąpiel i idziemy spać.

160710 LdM 11927 (117) 160710 LdM 11927 (102) 160710 LdM 11927 (160)

Relaks – turystyczny dzień w Helsingborg, do którego płynęliśmy cały tydzień. Nie martwimy się ETĄ w Gdyni, to zmartwienie n czas powrotu, kiedy stąd wyruszymy. Zamek Kronborg jest tuż przy Marinie, więc zjawiamy się tam krótko po śniadaniu. Kupujemy bilety i rozpoczynamy turystyczna ucztę. Zamek robi wrażenie swoim ogromem, architekturą a przede wszystkim fortyfikacjami. Na zamku Piętaszek jest mi przewodnikiem, który przygotował się do tej wizyty starannie. Wędrujemy po salach, schodach korytarzach. Podziwiamy historyczne obrazy (daleko im do Matejki), które jakąś historię Dani opowiadają. Piękne meble, gobeliny i występy aktorów wcielających się w szekspirowskie postacie. Wokół głównie piękny renesans. Piętaszek ze szczególnym zainteresowaniem obejrzał zamkową kaplicę bogato zdobioną przez tutejszych rzemieślników. Trudno w tej notatce opisywać wszystko, co oglądamy, mogę tylko napisać, że zamek zrobił na nas kolosalne wrażenie i z wizyty tutaj byliśmy bardzo zadowoleni. Mamy na to miasto tylko dzisiejszy dzień, więc pędzimy dalej.

160710 LdM 11927 (150) 160710 LdM 11927 (158) 160710 LdM 11927 (180)

W bezpośrednim sąsiedztwie zamku, w dokach starej stoczni, wybudowano wspaniałe nowoczesne, jedno z najnowocześniejszych w świecie, muzeum morskie – Narodowe Muzeum Morskie w Helsingor zaprojektowane przez Bjarke Ingels Group i oddane zwiedzającym przed dwoma laty. Tu ja stałem się naturalnym przewodnikiem dla Piętaszka. Opowiadałem mojej załodze o statkach, żaglowcach, załogach i czasach różnych w europejskiej żegludze. Do tego, co mówiłem miałem dookoła ilustracje w postaci pięknych modeli, ciekawych eksponatów i multimedialnych ilustracji. Było, co podziwić i czym się zachwycać. Dla mnie to muzeum było celem większym niż Kronborg, choć zamkowi niczego nie ujmuję. Popołudniu zaczęło padać, ale nie mogliśmy pominąć starówki. W starej stoczni, zamienionej na Centrum Kultury, wypiliśmy kawę i kiedy descz ustał poszliśmy na starówkę. Do najciekawszych zabytków architektonicznych miasta należą: średniowieczna Katedra Św. Olafa, klasztor Karmelitów z XV wieku oraz neoklasycystyczny pałac Marienlyst. Nie wszystko można było obejrzeć – zabytki były pozamykane i tylko zewnętrzne mury mogliśmy podziwiać. Dostaliśmy się jedynie na piękny wewnętrzny dziedziniec klasztoru, którym Piętaszek był szczególnie zachwycony. Kiedy wracaliśmy na jacht zaczęło mocniej padać. Wieczór spędziliśmy przy dobrym winie. Na północy już grzmiało i zerwał się sztormowy wiatr. Na naszej pogodynce było momentami ponad 30 węzłów. Dobrze, że turystyczny dzień mięliśmy już za sobą, ale myślenie o jutrze utrudniło zaśnięcie. Zgodnie z planem w Gdyni powinniśmy być w niedzielę, 10-go lipca, popołudniu. Piętaszek w poniedziałek powinien być w pracy. Na powrót mieliśmy niecałe 5 dni ?! Rano sztorm. Śniadanie jemy w milczeniu. Nikt nie mówi o wyjściu – port praktycznie zamknięty. Analizuję prognozy z wielu źródeł. Większość informacji mówi o silnych wiatrach z NW-u. Sztormu nie ma w prognozach. Minęło południe. Przestało padać. Chodzę po kei i oglądam port. Kilku żeglarzy stoi pod swoimi budkami, pali papierosy i spogląda w niebo. Wychodzimy – zadecydowałem. Obmyśliłem starannie manewry wyjściowe przy silnym bocznym wietrze. Miejscowi na kei przyglądali się naszym poczynaniom z zaciekawieniem. Wszystko „letgo”, prawo na burtę i wstecz. Rufa poszła na wiatr i wysunąłem się z pomiędzy pali. Wiatr spychał mnie na jachty po południowej stronie basenu. Lewo na burtę i cała naprzód. Obracając się w lewo o metr, może dwa mijam rufy zacumowanych jachtów. Udało się. Po chwili byłem na środku basenu. Teraz mogłem już sterować do wyjścia. Widziałem jak miejscowi kiwali między sobą głowami, coś komentowali i pociągnęli mocniejsze dymki. Zaraz za główkami mariny stawiamy genuę i z dużą szybkością żeglujemy z wiatrem rutą Sundu. Ten sam prąd, który nas tak hamował w drodze do Helsingoru, teraz gna nas wynagradzając nam poprzednie hamowanie. Na wysokości Ven, którą mijam prawa burtą, osi agamy ponad 8 węzłów, w chwilę potem jeszcze 9 i w końcu odnotowuję rekord „Lobo De Mar” 9,7 węzła! Fantastycznie. Może zdążymy na most w Fasterbo Canal na 19:00, to byłaby szansa zacumować w Gislov o przyzwoitej porze. Na tym rufowym wietrze jacht źle steruje. Muszę usiąść za sterem, aby nami tak nie miotało. Wiatr niemal z północy 20-25 węzłów. Wraz z obniżaniem naszej szerokości wiatr powoli kręci do westu. Kiedy dopadamy mostu jest 19:00. Zgodnie z rozkładem, który jest wyświetlany u podstaw mostu, most powinien się otworzyć. Jesteśmy jedynym jachtem czekającym na otwarcie, które nie następuję. Obracam jacht i cumuję do kei wyczekiwania. Od miejscowej żeglarki, która zadzwoniła na mostową wieżę, dowiadujemy się, że most będzie otwarty za dwie godziny! Wieje bardzo silnie. Jachtem przy kei trochę miota. W pewnym momencie pęka rufowa cuma. Zakładamy nową i mocujmy mocniej jacht. Stąd jest 10 mil do Gislov, może przed północą zacumujemy. Po wyjściu z kanału na Bałtyku dostajemy zachodni wiatr. Gna nas. Do portu wchodzimy po 23:00. Warunki cumowania bardzo trudne. Znakomitą formą i odwagą popisał się Piętaszek wyskakując z dziobu na keję z liną w ręku. To była bardzo trudna operacja cumowania – odpychający wiatr 20 węzłów, ale przebiegła sprawnie i mogliśmy wziąć darmowy tu prysznic i pójść spać. Średnia szybkość na tym przelocie wyniosła 6,1 węzła, podczas żeglugi w odwrotnym kierunku wyszło tylko 3,4 węzła!

160710 LdM 11927 (163) 160710 LdM 11927 (61) 160710 LdM 11927 (56)

Rano wiało jeszcze mocniej niż wieczorem. Nikt z portu nie wychodził. Tuż za nami stał jacht pod czeską banderą i widać było, że też im pilno do wyjścia, ale trochę się bali. Po śniadaniu poszliśmy na spacer zwiedzić okolicę i odwiedzić jedyny tu ogólny sklep, gdzie oferta była bardzo marna. Przeglądam prognozy – idzie ku lepszemu, ale minęło południe i nadal siedzimy na ławeczce przed jachtem, popijamy kawę i naradzamy się nad sytuacją. Aby dotrzymać gdyńskiego ETA należałoby teraz przeskoczyć jednym halsem Bałtyk, czyli przeżeglować noc. W przeszłości mamy za sobą dłuższe przeloty, wiec nie byłby to eksperyment. Podejmujemy decyzję – płyniemy bezpośrednio do Darłowa. Potem już tylko Władek i Gdynia. Chodzimy na falochron portu i oglądamy morze. Wygląda już nieco lepiej. Minęła już 15:00. Wychodzimy. O 16:00 opuściliśmy Gislow kierując się bezpośrednio na Darłowo. Wieje 20-25 węzłów z zachodu. Stawiamy żagle. Jacht z baksztagiem żegluje 6-7 węzłów. Nieprzyjemna fala z rufy utrudni sterowanie, auto-pilot nie wyrabia, jego silniczek pracuje bez przerwy zżerając sporo prądu z akumulatorów. Aby oszczędzić akumulatory na tak długi przelot przechodzę na sterowanie ręczne. Mniej myszkujemy i płyniemy szybciej. Pogoda mocna, żeglarska, wymagająca czujności i starannego prowadzenia jachtu. Piętaszek dba o to żebym miał, co się napić i co zjeść. W piątek, około 09:00, musimy uruchomić silnik dla podładowania akumulatorów, żeby nie padła nam nasza elektronika, która ma swoje limity napięciowe. Popołudniu wiedziałem już, że nam się udało przelecieć Bałtyk w bardzo dobrym czasie. O 14:30 jesteśmy w awanporcie Darłowa, gdzie czekamy pół godziny na otwarcie mostu. Około 15:00 cumujemy w skromnej, ale bardzo miłej, życzliwej i dobrze serwisowanej marinie. Przeskoczyliśmy niemal 130 Mm w nieco ponad 22 godziny. To znakomity wynik dla takiego jachtu jak nasz. To blisko 6 węzłów średniej szybkości! Byłem zmęczony, ale szczęśliwy, choć za sterem przestałem ponad 14 godzin. Biorę gorący prysznic i padam na koję. Musze się trochę przespać. Piętaszek przynosi od rybaków wspaniałe świeżutkie dorszowe filety i budzi mnie na doskonały obiad. Wieczorem idziemy na spacer do Darłówka, gdzie dostaję w nagrodę za to nocne przejście znakomite lody. Nad Darłowem przelatują szybko deszczowe chmury, skrapiają ziemie i znów jest ładnie. Przed snem wypijam szklaneczkę whisky do dobrej fajki – odpoczywam. Jutro kolejny dzień walki o dobre gdyńskie ETA.

160710 LdM 11927 (166) 160710 LdM 11927 (187) 160710 LdM 11927 (176)

Z otwarciem mostu o godzinie 10:00 opuszczamy Darłowo. Silnie wieje z NW-u. Wyjście z portu jest niezwykle spektakularne. Silny wiatr wzbija wysoki przybój i jacht raz po raz pokazuje kibicom na falochronie swoje dno. Szkoda, że tego nie mogłem sfilmować. Piętaszek był trochę przerażony, ale wszystko poszło dobrze i szybko znaleźliśmy się poza przybojem. Poligony nr. 6a i 6 były w sobotę zamknięte, wiec mogliśmy pójść najkrótszą drogą wzdłuż polskiego wybrzeża. Wiatr nas gnał (WNW 5-6ºB), więc była jeszcze nadzieja, że Władysławowo dopadniemy jeszcze przed północą. Na logu dłuższy czas utrzymywało się 6 do 7 węzłów. Z radością powitałem latarnię Rozewie, która kiedyś przed laty, w latach 60 i 70, zawsze budziła w nas radość, kiedy wracaliśmy do domu z Labradoru i płynęliśmy od Bornholmu kursem 102. Minęła 23:00 kiedy sterowałem już na główki wejściowe portu. Ponad 86 mil od Darłowa przepłynęliśmy w nieco ponad 13 godzin. Średnia prędkość przelotu to 6,4 węzła – rekord rejsu. Szybko idziemy spać. Zaplecze sanitarne Władysławowa jest chyba najgorszym na naszym wybrzeżu, więc z niego nie korzystamy.

160710 LdM 11927 (196) 160710 LdM 11927 (171) 160710 LdM 11927 (102)

Rano w niedzielę nie musimy się spieszyć. Gdynia jest w zasięgu 6 godzin żeglugi. Piętaszek idzie do kościoła a ja z Tolkiem na długi spacer. Na śniadanie mamy świeże bułeczki i oczywiście wspaniałe ryby w różnych postaciach. Opuszamy Władysławowo po 11:00. Wiatru już niema. Wieje słaba bryza od morza. Na tym ostatnim odcinku musimy podeprzeć się silnikiem aby być na 17:00 w Gdyni. Zgłosiliśmy dzieciom tą godzinę, jako czas przybycia. Byliśmy na resztkach paliwa i już na Zatoce silnik się zakrztusił – złapał na kiwaniu powietrze. Musiałem sięgnąć do żelaznej rezerwy, którą woziłem na rufie – dolałem 20 L i spokojnie dotarliśmy do Gdyni. Cumowaliśmy dokładnie o 17:00. Na pokład w Gdyni wszedł Komitet Powitalny w składzie: Marysia, Marcin, ich przepiękna Zuzanna i Katarzyna z Londynu. Było nam bardzo miło. Rejs zakończył się pełnym sukcesem. Przebyliśmy 663 Mm ze średnią szybkością 5,1 węzła! Byliśmy w 10 portach i obejrzeliśmy to, co było naszym celem. W dwie godziny po zacumowaniu, każde z nas było już w swoim domu. Jutro pracowity poniedziałek.

Kapitan LOBO

BREXIT

BREXIT

Przyjaciele i Przyjaciółki!

Dzień brytyjskiego referendum okazał się fatalnym i bolesnym dniem dla Wielkiej Brytanii, dla Europy i dla świata.

Ale w pewnym sensie być może taki wstrząs był nam potrzebny.

Postęp, jaki uczyniliśmy, by żyć w świecie otwartości, tolerancji i porozumienia między ludźmi, wymaga nieustannego pielęgnowania i wzmacniania. Nie jest nam dany raz na zawsze. Instytucje, które tworzymy, by nas łączyły, nie mogą być tylko narzędziami w rękach biurokratów. Muszą żyć w naszych sercach i umysłach. Potrzebujemy etyki, ducha, kultury porozumienia i wspólnoty, by rasizm, nacjonalizm i inne mroczne siły, które odesłaliśmy w przeszłość, nie powróciły i nie zapanowały ponownie nad światem.

Kampania referendalna była w znacznej mierze oparta na strachu i egoizmie, na liczeniu osobistych zysków i strat. Nasza społeczność wniosła do tej kampanii światło nadziei i jedności, ale tym razem to nie wystarczyło, by zwyciężyć. Garstka oportunistów wśród polityków i ludzi mediów roztoczyła przerażające wizje i zdołała przekonać 51,9% brytyjskiego społeczeństwa, że za wszystkie ich problemy odpowiada Unia Europejska.

Teraz nie możemy sobie pozwolić na zwątpienie. Tę bitwę przegraliśmy, ale to zaledwie jedno z wielu starć, jakie jeszcze przed nami. Strach i podziały między ludźmi przybierają na sile – od nacjonalizmów destabilizujących kraje Europy, po prezydencką kandydaturę Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych, która może zniweczyć wielopokoleniowy postęp w dziedzinie równości rasowej i praw człowieka. Brexit musi stać się bodźcem do mobilizacji naszego ruchu – iskrą, która na nowo roznieci nasz zapał do budowania pokoju i jedności między ludźmi. Tę pracę rozpoczęli – nauczeni bolesnym doświadczeniem – nasi rodzice i dziadkowie. A naszym zadaniem jest ją kontynuować!

Młodzi ludzie w całej Wielkiej Brytanii poparli Europę olbrzymią większością. Ci sami ludzie przeciwstawiają się Donaldowi Trumpowi i jemu podobnym siewcom nienawiści. To my jesteśmy przyszłością. Musimy tylko wytrwale nieść nasz sztandar, by przekazać go następnym pokoleniom. Zbierzmy dziś całą naszą odwagę i zaangażowanie, by walczyć o nasz wymarzony świat. Przed nami długa droga. Kliknij link i prześlij własne słowa solidarności, nadziei i otuchy na przyszłość:

https://secure.avaaz.org/pl/love_will_win/?bSlzxkb&v=78356&cl=10294331942&_checksum=e8655da25a44a4a54a85c1ea40d646ebed5614ccfe9f746679b2660f7b671005

Przez ostatnie kilka tygodni nasza społeczność świeciła pięknym, jasnym światłem. Setki tysięcy z nas w całej Europie odpowiedziało miłością i jednością na politykę strachu i wrogości. Przekazywaliśmy datki na reklamy społeczne i kampanie, o których gazety pisały na pierwszych stronach. Symbolicznie okazywaliśmy sobie miłość na ulicach największych miast Europy. Wzywaliśmy do usunięcia ze stanowiska redaktora naczelnego gazety, która w szczególnie haniebny sposób sieje nienawiść między ludźmi. Wykonaliśmy tysiące telefonów, by przekonać brytyjskie społeczeństwo do oddania głosu za pozostaniem w UE.

Wielu głosujących – szczególnie starsze wiekiem osoby z wiejskich regionów Anglii – przekonano, że Europa i napływająca do niej fala imigrantów są zagrożeniem dla ich społeczności, wolności i dobrobytu. Niektórzy zagłosowali za zmianą, bo mieli zwyczajnie dosyć status quo. Znaczną część odpowiedzialności za to ponoszą pozbawione skrupułów brytyjskie media, które przeistoczyły się w tępe narzędzia propagandy nawołujące do opuszczenia UE. Jednak my również, jako ruch, musimy znaleźć lepszą odpowiedź na problem migracji. Jeśli chcemy zrealizować nasze polityczne postulaty w tej kwestii, musimy znaleźć dla nich poparcie w ludzkich sercach i umysłach. To słaby punkt w wielu krajach, a ci, którzy chcą podsycać strach i nieufność, skwapliwie go wykorzystują.

Już wkrótce czekają nas nowe i bardzo poważne batalie: Donald Trump w USA, Marine Le Pen we Francji, a w Wielkiej Brytanii – Nigel Farage.

Nasz ruch jest potężny i wciąż przybiera na sile. Wszystkim siewcom nienawiści, którzy próbują nas podzielić, odpowiemy miłością, uporem i determinacją. Ale żeby zwyciężyć, żeby pokonać rozprzestrzeniającego się po świecie wirusa ksenofobii, nacjonalizmu i strachu, nasz ruch musi stać się jeszcze większy i działać jeszcze skuteczniej.

Nawet najczarniejsza noc ustępuje przed brzaskiem poranka. Jak mówiła Jo Cox, zamordowana przed tygodniem brytyjska posłanka i nasza nieodżałowana przyjaciółka: Wszyscy jesteśmy ludźmi. Znacznie więcej nas łączy niż dzieli. Dziś musimy wsłuchać się w siebie wzajemnie i nie dopuścić, by zatriumfowały siły nienawiści, które pozbawiły ją życia. Aby uczcić jej pamięć, kontynuujmy jej pracę. Zanieśmy wszystkim ludziom jej miłość i nadzieję.

Kliknij link i przekaż innym słowa otuchy, jedności i siły. Naładujmy baterie miłością i solidarnością, by przygotować się na zmagania, jakie nas jeszcze czekają. Pokażmy, że nic nas nie powstrzyma:

https://secure.avaaz.org/pl/love_will_win/?bSlzxkb&v=78356&cl=10294331942&_checksum=e8655da25a44a4a54a85c1ea40d646ebed5614ccfe9f746679b2660f7b671005

Z nadzieją i wdzięcznością,

Ricken, Alice, Emma, Christoph, Luis, Iain, Mia, Mélanie, Fatima, Ben, Allison, Rewan, Adam i Dan wraz z całym zespołem Avaaz

CZARNY DIAMENT NA BAŁTYKU

Wagabunda i BezanPOWRÓT „CZARNEGO DIAMENTU”

Kapitan Jerzy Radomski wraca z wokółziemskiej wyprawy.Yacht Klub Rzeczypospolitej Polskiej Świnoujście zaprasza 23 lipca, o godzinie 20 na spotkanie z kpt. Jerzym Radomskim, który właśnie kończy drugą wokółziemską wędrówkę.Pierwszy rejs kapitana, trwający 32 lata – najdłuższy w historii polskiego żeglarstwa, zakończył się w Świnoujściu 27 czerwca 2010 r. Drugą wyprawę dookoła świata, ponownie na jachcie „Czarny Diament”, kpt. Radomski  rozpoczął 16 września 2012 r. W tej chwili jest już na Bałtyku, coraz bliżej domu.Jerzy Radomski urodził się 22 lipca 1939 r. Elektryk z wykształcenia. Jest kapitanem jachtowym, instruktorem żeglarstwa, płetwonurkiem, alpinistą. Dwukrotnym laureatem nagrody Rejs Roku – Srebrny Sekstant (1995 i 2010 r.). Ma także na koncie nagrodę Conrady – Indywidualności Morskie w 2008 r.

Spotkanie z kapitanem odbędzie w tawernie w porcie jachtowym w Świnoujściu.

Żeglarski.info

MORSKIE POZEGNANIE

MORSKIE POŻEGNANIE

Hans Peter KLAGES, 45-y rocznik, myśleliśmy, że jeszcze spotkamy się nie raz. Serce jednak powiedziało dość i Peter odszedł niespodziewanie na „ostatnią wachtę”. Pozostawił w żalu nie tylko rodzinę, ale też bardzo wielu przyjaciół i żeglarzy. Należał do rodziny „oldtimerów”, ludzi, którzy w starych żaglowcach widzieli piękno i swój świat. Z dużą starannością eksploatował swój gaflowy kecz „KNUDEL”, który pięknie się komponował przy falochronie gdyńskiej mariny. Był świetnym kompanem i żeglarzem, który uczestniczył w bardzo wielu żeglarskich imprezach, zlotach żaglowców tak w Polsce jak i za granicą. Mieszkał od lat w Polsce, gdzie prowadził swoje interesy i mimo, że jego jacht nosił niemiecką banderę, nikt nie myślał o nim jak o obcym. Kiedy dowodziłem „Bryzą H” często spotykaliśmy się na morzu czy w portach. Zawsze życzliwy, miły i pomocny. Wielokrotnie użyczał swojego jachtu tym, którzy swoich bliskich chcieli pochować w morzu. W miniony poniedziałek w południe, na falochronie gdyńskiej mariny, przy burcie jachtu „KNUDEL”, zebrała się spora grupka rodziny, przyjaciół i żeglarzy, aby pożegnać Petera, jak go większość nazywało. Przybyły kapłan wygłosił okolicznościową mowę, którą uzupełnili przyjaciele i wszyscy przybyli zaokrętowali się na pokład „Knudla” i „Bryzy H”, z której właścicielem Waldemarem Heislerem Peter był, zaprzyjaźniony, a która na tę okoliczność zacumowała w Gdyni. Wyszliśmy na Zatokę. Razem z Cezarym, moim przyjacielem, na pokładzie „LOBO DE MAR”,  towarzyszyliśmy ostatniej drodze Petera. Za nami podążała „BRYZA H”. Kilka mil od Gdyni stanęliśmy w dryfie. Z pokładu „KNUDLA”, przy akompaniamencie trąbki i dzwonu okrętowego, rozsypano prochy Petera na morzu. Potem posypały się na wodę kwity i wieńce. Jachty poczęły zataczać kręgi wokół miejsca morskiego pochówku wspaniałego człowieka, przyjaciela i żeglarza. Niech mu latarnią na ostatniej wachcie będzie nasza pamięć i wspomnienia jego osoby w żeglarskich tawernach.

Kapitan LOBO

ALBUM Z POŻEGNANIA MORSKIEGO >>>

http://pl.fotoalbum.eu/POSEJDON/a871550

 

SAILBOOK CUP 2016

Sailbook Cup 2016

W sobotę, 16 lipca ruszyła szósta edycja długodystansowych regat Sailbook Cup 2016. Z sopockiej mariny do Visby (Szwecja) wystartowało niemal 40 jachtów. Sailbook Cup to jedne z najdłuższych regat rozgrywanych na Morzu Bałtyckim – załogi muszą pokonać ponad 600 mil morskich, mierząc się tym samym z Gotlandią i Gotska Sandön. W rywalizacji udział biorą jachty o długości od 5 m (Atom) do 20,25m (Barnaba) Ściga się też flagowy jacht gdyńskiego klubu Yacht Klub Stal – Copernicus, zbudowany specjalnie na pierwsze wokółziemskie regaty Whitbread Round The World Race w 1973 roku, w których zajął 11-ste miejsce po 49 dniach i 23 godzinach walki.

– W tym roku zgłosiło się 39 załóg, ale dwie z nich zostały zatrzymane z powodu niekorzystnych warunków pogodowych, jakie panowały kilka dni temu na Pomorzu – w sumie wypłynęło około 200 uczestników – poinformowała w rozmowie z Portalem Morskim jedna z organizatorek, Dobrochna Nowak.

W uroczystości otwarcia regat udział brali m.in. Jerzy Wcisła, senator IX kadencji z ramienia PO z okręgu wyborczego w warmińsko-mazurskim, Krzysztof Czopek – dyrektor Departamentu Infrastruktury w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Pomorskiego oraz Jacek Karnowski – prezydent Sopotu.

– Cieszę się, że te regaty rozkwitają i jednocześnie nie ukrywam radości z udziału, bo jedną z idei jest to, aby Warmię i Mazury [red. Jerzy Wcisła został senatorem w okręgu wyborczym obejmującym miasto Elbląg oraz powiaty: bartoszycki, braniewski, elbląski i lidzbarski] odbierano jako rejon związany także z żeglarstwem morskim i wiem, że nasi zawodnicy też tutaj startują – powiedział podczas otwarcia regat Jerzy Wcisła. – Godnym podziwu jest także fakt, że Wy, uczestnicząc w tym przedsięwzięciu, ścigacie się na morzu, walczycie o jak najlepsze pozycje, z przeciwnościami i jednocześnie realizujecie cele szlachetne, ratujecie komuś życie – dodał.

W 2015 roku regaty odbyły się pod hasłem „Płynę dla Leo” wraz z ambasadorką regat – aktorką Moniką Kwiatkowską i fundacja Zdejmij Klątwę zbierano fundusze dla osób chorych na zespół wrodzonej ośrodkowej hipowentylacji. W tym roku chętni mieli okazję zarejestrować się do bazy potencjalnych dawców komórek macierzystych Fundacji DKMS.

Sailbook Cup rozgrywane są od 2011 roku, ale zaczęło się od bardziej towarzyskich regat.

– Tegoroczne regaty różnią się od poprzednich przede wszystkim jakością – przyznaje Dobrochna Nowak. – Co roku dodajemy coraz więcej gadżetów, m.in. tracker satelitarny YellowBrick, w który wyposażyliśmy wszystkie jachty. Dzięki temu możemy śledzić on-line ich aktualną pozycję. W historii regat przedłużyliśmy także trasę – w tym momencie uczestnicy do pokonania mają ponad 600 mil – dodała.

Jak dowiedzieliśmy się podczas rozmowy, regaty o puchar ścigają się dwie klasy – KWR – o srebrny puchar „sailsbooka” i klasa ORC – o puchar Senatora Jerzego Wcisły.

– Pierwszych jachtów spodziewamy się w czwartek lub piątek rano – dodała Dobrochna Nowak. – Rejs na Gotlandię zajmie załogom około półtora do dwóch dni, skąd, po postoju technicznym, w środę wieczorem wypłyną Sopotu – dodaje.

Niektórzy zawodnicy, po przekroczeniu mety, płynąć będą już do swoich portów. Oficjalne zakończenie regat odbędzie się jesienią.
 

AL, rel (SailBook Cup 2016)

ZAWISZA CZARNY

JUBILEUSZ „ZAWISZY CZARNEGO”

Szkuner sztakslowy Zawisza Czarny jest żaglowcem należącym od lat 60. ubiegłego wieku do Związku Harcerstwa Polskiego. Kontynuuje on tradycję swojego wielkiego poprzednika, drewnianego żaglowca o tej samej nazwie, który od 1935 roku, pod komendą legendarnego wychowawcy żeglarzy generała Mariusza Zaruskiego, pełnił służbę dla młodzieży harcerskiej. Prawie każdy doświadczony polski żeglarz przeszedł przez pokład Zawiszy. Atmosfera, która wytwarza się w rejsach gwarantuje niezapomniane morskie przeżycia i przyjaźnie, które potrafią przetrwać dziesięciolecia. Zawisza Czarny został przebudowany w latach 1960/61 z rybackiego lugrotrawlera typu B-11 o nazwie Cietrzew, który został wycofany z eksploatacji pod koniec lat 50. W ramach przebudowy prowadzonej systemem gospodarczym zdemontowano urządzenia połowowe, obniżono i zmieniono pokładówkę, dodano podstępkę balastową, postawiono trzy maszty i otaklowano jacht jako szkuner sztakslowy; w dawnej ładowni urządzono pomieszczenia mieszkalne. Pierwszym kapitanem drugiego Zawiszy Czarnego był legendarny podwodniak, kmdr Bolesław Romanowski, wspominany po dziś dzień z dużą estymą przez najstarszych Zawiszaków. Imię statku nie zostało wybrane przypadkowo: nosząc imię Zawiszy Czarnego – polskiego rycerza, bohatera bitwy pod Grunwaldem, będącego wzorem wszelkich cnót rycerskich, słynącego z odwagi i dotrzymywania danego słowa – dowiódł, że jest godny nosić to niezłomne imię. W roku 1984, w czasie regat atlantyckich, Zawisza Czarny wsławił się przeprowadzeniem brawurowej akcji ratowniczej w bardzo trudnych warunkach pogodowych w rejonie Bermudów, ratując część załogi żaglowca Marques, który zatonął tam w niespodziewanym i niezwykle gwałtownym szkwale. Załoga Zawiszy wykazała się odwagą i odpowiedzialnością w warunkach bardzo silnego wiatru i wysokiego stanu morza ratując rozbitków i poszukując kolejnych ofiar. Na Bermudach po udanej akcji ratunkowej witano ich jak bohaterów. Załoga Zawiszy otrzymała za tę akcję nagrodę Komitetu Olimpijskiego Fair Play. Podczas swoich rejsów odwiedził wszystkie kraje nad Bałtykiem i Morzem Północnym, wielokrotnie żeglował po wodach Morza Śródziemnego i Oceanu Atlantyckiego. W latach 1989 – 1990 opłynął świat w wieloetapowej wyprawie. W 1992 roku „Zawias” uczestniczył w obchodach 500-lecia odkrycia Ameryki Columbus’92. W 1994 roku po raz kolejny przeżeglował Wielkie Jeziora Amerykańskie. W latach 1996 – 1999 był nieprzerwanie w rejsie, przez trzy i pół roku odbył między innymi Wyprawę dookoła Ameryki Południowej, gdzie uczestniczył w Światowym Zlocie Skautów w Chile, dwukrotnie opłynął Przylądek Horn oraz odwiedził polską stację badawczą im. H. Arctowskiego na wyspie Króla Jerzego na Antarktydzie. W swych rejsach Zawisza, tak jak jego poprzednik, realizuje cele statutowe harcerstwa. W 2000 r. na przykład były to Rejsy Pokoju z międzynarodową załogą, z młodzieżą państw ogarniętych konfliktami zbrojnymi na Bliskim Wschodzie. Od 2006 roku Zawisza uczestniczy w programie Zobaczyć Morze, a od 2011 roku rokrocznie Zawiszą harcerze przewożą Betlejemskie Światło Pokoju dla skautów z Bornholmu i Karlskrony. W ostatnich latach kontynuuje swoją misję nie tylko w rejsach harcerskich a także w rejsach dla organizacji związanych z wychowaniem morskim, dla szkół i klubów żeglarskich. W roku 2012 w uznaniu roli jaką Zawisza Czarny odegrał w morskim wychowaniu młodzieży, podczas 50 lat morskiej służby, otrzymał on prestiżową nagrodę polskiego żeglarstwa – Nagrodę Specjalną Rejsu Roku 2011.

Z okazji 55 rocznicy podniesienia bandery na harcerskim żaglowcu jego armator Fundacja Harcerstwa Centrum Wychowania Morskiego ZHP zorganizował w sobotę 25 czerwca wyjątkowy koncert Męskiego Chóru Szantowego Zawisza Czarny. Koncert był nietypowy, gdyż scenę dla chórzystów stanowił pokład Zawiszy Czarnego, tłem był gdyński port i czarne burzowe chmury a koncert zakończyła potężna ulewa.

Żródło: PORTAL MORSKI