K R O W A
KROWA
Dla Mazurantów – wyszperałem taki tekścik w czeluściach mojego komputera;
Rambler? Kto go jeszcze pamięta? Kiedyś na Mazurach był to jacht kategorii średniej – wyższej bo zapewniał dach nad głową czym wyraźnie górował nad taką np. Omegą. Kiedyś zdarzyło mi się wędrować takim Ramblerkiem z panienką, dosyć świeżą w dziedzinie sztuki żeglarskiej. Oczywiście nasz statek był ekologiczny t.j. był pozbawiony napędu mechanicznego co zresztą w owych czasach dotyczyło większości …żeglujących po Mazurach jachtów. Przebywanie kanałów stanowiło pewne urozmaicenie ponieważ holowanie lekkiego jachciku po ścieżce biegnącej wzdłuż kanału nie kwalifikowało się do kategorii hardcoru.
Jako prawdziwy gentleman sam podjąłem się holowania. Uwiązałem najdłuższą line występującą na jachcie do podstawy masztu, poinstruowałem panienke jak ma sterować i udałem się na brzeg. Niestety – złośliwy Rambler natychmiast po ruszeniu z miejsca dziobał w brzeg i nijak nie chciał panienki słuchać. Po kilku nieudanych próbach trzeba było zamienić się miejscami. Nie było dramatu bo Ramblerek był lekki a panienka wysportowana że hej. Więc ciągnięcie go nie stwarzało problemu. Jedynym potencjalnym problemem było mijanie się ze statkiem pasażerskim pieszczotliwie nazywanym krową zajmującym większą część szerokości kanału. Aby podczas mijania prąd wsteczny nie wciągnął nam łódki pod statek zapowiedziałem, że na moją komendę panienka ma ruszyć biegiem by w ten sposób zapewnić Ramblerkowi niezbędną sterowność.
Ruszyliśmy. Wkrótce jednak rozległ się straszny ryk i po chwili zza zakrętu ukazała się naszym oczom krowa w całej okazałości. Z odpowiednim wyprzedzeniem wydałem panience komendę „biegiem”, panienka ruszyła z kopyta i operacja mijania zapowiedziała się doskonale. Niestety, na górnym pokładzie stała grupa młodzieńców w stanie wskazującym na spożycie. Widok panienki na końcu liny holowniczej ucieszył ich niepomiernie i zaczęli się drzeć na całą okolicę: „Taaak! Baby do roboty!”. Panienka urażona w swej kobiecej dumie ciepnęła hol na ziemię. Groziło nam, że pozbawiony napędu jachcik zostanie obrócony wstecznym prądem podłoży leżący maszt pod dziób statku i nieszczęście gotowe. Drę się więc teraz ja „Ciągnij, bo nam maszt urwie!”. Panienka chwyta za hol. Kolesie znowu swoje. Panienka rzuca. Ja się drę. Panienka ciągnie. I tak jeszcze wiele razy. Okazało się, że taki impulsowy napęd wystarczył aby bez fizycznej szkody wyminąć krowę, która wkrótce zniknęła w oddali wraz z wesołymi kolesiami na pokłądzie. Jedyna szkoda odcisnęła się na honorze panienki ale tą udało mi się po jakimś czasie uleczyć.
Napisz komentarz
Chcesz dołączyć do dyskusji?Zapraszam!