CZAS REFLRKSJI

1 listopada – czas pamięci i refleksji. Chyba każdy w tym dniu cofa czas do dni, w których Ci, co odeszli byli w ich otoczeniu, kiedy czerpali z energii ich życia swoje życie. Każdy z nas ma takich ludzi, za którymi tęskni w szczególności, od których otrzymał najwięcej. Bez wątpienia najczęściej są to Rodzice, lub rodzinne otoczenie silnie związane z Gniazdem, z którego wyfrunęliśmy, ale często mamy i takich, którzy wkroczyli w nasze życie w młodzieńczym, czy nawet w dojrzałym życiu i odcisnęli silne piętno na naszej codzienności, którzy byli twórcami nas samych, naszej osobowości, naszej pozycji, którzy stworzyli nas takimi, jakimi jesteśmy, którym zawdzięczamy większość tego, co nas dziś otacza i co reprezentujemy.

Ja też mam takich, których wspominam ze szczególnym wzruszeniem i tęsknotą za mądrościami jakie mi przekazywali. Dziś wiem, że tyle jestem wart ile potrafiłem od Nich odebrać. Kiedy staję nad skromnym grobem komandora Bolesława Romanowskiego, mojego wuja, który był, w zastępstwie nieżyjącego ojca, „nadzorcą” moich młodzieńczych lat, we wspomnieniach odtwarzam jego nauki. To był wspaniały człowiek, który cieszył się radością innych i radował się dając innym wszystko, co miał najlepszego. To ogromna sztuka być wielkim i rozdawać swoją wielkość otoczeniu, które czerpiąc z tej wielkości, często nieświadomie, rosło w wielkość własną. Miło mi było widzieć młodych marynarzy z „Błyskawicy”, którzy go nawet nie znali, z kwiatami przy grobie. Pewnie na okręcie, podczas szkoleń historycznych, dowiedzieli się, że ten człowiek przyprowadził „Błyskawicę” do kraju z Anglii. Dobrze, że jeszcze ktoś z poza rodziny pamięta, tego wielkiego, a jakże skromnego Polaka, który od Polski Ludowej więcej za życia doznał upokorzeń, niż honorów za wierną, patriotyczną służbę Ojczyźnie.

Od grobu komandora Bolesława Romanowskiego, klucząc między odświętnie przybranymi i oświetlonymi grobami, schodzę z górki kwatery 68 w dół, do pierwszej alei, gdzie odnajduję grób drugiego, wielkiego człowieka, który w moim życiu odegrał znaczącą rolę – Kapitan Żeglugi Wielkiej Karol Olgierd Borchardt.                Trudno mi przecenić wpływ tego człowieka na moje życie. Poznaliśmy się na długo przed tym, za nim stanąłem na pokładzie „Janka Krasickiego”. Moja fascynacja Morzem nie zaczęła się w dniu kiedy go poznałem, ale niewątpliwie poznanie tego Wielkiego Człowieka Morza upewniło mnie w słuszności mojej decyzji o zaprzedaniu duszy Posejdonowi.

Morza uczyłem się pod jego okiem, był promotorem mojej pracy dyplomowej z astronawigacji i był niewątpliwie wzorem cnót  i synonimem pojęcia KAPITAN, za którym szło wszystko co w człowieku najlepsze, najszlachetniejsze, najpiękniejsze – HONOR i OJCZYZNA.

Czasem wydaje mi się, że te słowa dziś nie wszystkim są zrozumiałe i nie wiele znaczą, ale jestem przekonany, że ci, którzy otarli się o takich ludzi jak komandor Bolesław Romanowski czy kapitan Żeglugi Wielkiej Karol Olgierd Borchardt, rozumieją te słowa dobrze. Czytając szarfę przy wieńcu szkoły jego imienia zadumałem się nieco głębiej, uświadomiłem sobie jak wielką wagę obaj moi wychowawcy przywiązywali do wychowania młodzieży, jak dobrze wiedzieli, że potęga kraju leży w wychowaniu i wykształceniu tych co po nas obejmą ster okrętu jakim jest Polska.

Mam jeszcze kilka miejsc, które w tym dniu odwiedzam, to groby marynarzy i rybaków, którzy odeszli na „ostatnią wachtę”. Wielu z moich przyjaciół, z którymi w przeszłości dzieliłem kabiny czy statek, już dziś nie może towarzyszyć mi w refleksyjnych rejsach po cmentarzach Trójmiasta, to ja zawijam do ich przystani dając znać, że pamiętam wspaniałe wspólne chwile na morzu czy lądzie. Przyjdzie czas, że rzucę kotwicę w mym ostatnim porcie i znów pójdziemy wszyscy razem do ulubionej tawerny na ulubioną whisky.

LOBO